Ślicznie jest w tych naszych lasach. Biegając wieczorem nie doświadcza się tego, bo jest ciemno :P, a lasy raczej zwiedza się wtedy rzadko… choć zamierzam to delikatnie zmienić ale o tym może w następnym wpisie. Będzie mroczno.
Moje treningi w tym tygodniu opisywałem w poprzednim wpisie. Było ciężko. A to ze względu na choróbsko, a to ze względu na ból brzucha. Na koniec było ciężko, bo miało tak być! :) Piątkowy trening to była dobra orka.
W niedzielę nie pozostało nic innego jak zakończyć tydzień wolnym rozbieganiem. W lesie zastałem złotą jesień. Ładnie było. Przy takiej dawce świeżego powietrza mój mózg działa nieco inaczej. Mam przed sobą fajną, równą ścieżkę z wzniesieniami i opadami, a mimo to coraz więcej zaczynam skręcać w jakieś pokraczne dróżki. W efekcie albo przebijam się przez jakieś krzaki albo muszę zawracać albo wszystko na raz. Tym razem najciekawiej było gdy zlatywałem z nasypu. Po długim podbiegu miało być z górki. No to było, tylko trochę za duże nachylenie tego zejścia ;) Zleciałem (zjechałem?) niczym Małysz z rozbiegu. Na końcu nie było wyskoku ani niczego efektownego. Było natomiast jakieś mega błoto-bagno po drodze. Dziwne, w całym lesie suchutko, a tutaj nagle w leju, w którym urządzałem zawody bobslejowe na nogach nagle moje nogi i kostki zatonęły w jakiejś czarnej mazi. Super, przynajmniej było widać, że wraca człowiek z lasu :P
Podsumowując, nie licząc półtorej godziny na basenie wyszło mi w tym tygodniu 6 godzin z minutami spędzonych na relaksowaniu się ;) (choć czasami w pocie czoła). Licznik pokazał 54 km.
0 komentarzy