Honorowy bieg. Ja 1:3 Świętojańska. Tym razem się nie dałem. Taktyka była prosta. Zacząć wolno i co jakiś czas przyspieszać. Moje doświadczenie jest niewielkie więc zgodnie z przewidywaniami przyspieszyłem dość nagle ale nie miało to złych skutków. Zaczynając jednak od początku…
Na początku były biegi młodzieżowe ale emocje, które im towarzyszyły pozostawię dla siebie.
Ja zacząłem aż za spokojnie. Lepiej jednak za spokojnie niż za szybko. Zresztą na starcie zawsze grubo nawstawiane ludków więc nie ma co się silić i wchodzić innym na plecy. Z kilometra na kilometr starałem się przyspieszać zerkając czy na tych pierwszych kaemach, tętno nie skacze w kosmos jak ostatnio. 5:28, 5:17, zacząłem się niecierpliwić kiedy zacznę odrabiać straty do średniej 5:00. Po trzech kilometrach to ja zacząłem wyprzedzać. Na dodatek niektórzy zaczęli już zwalniać. Trzeba było uważać żeby nie wpaść na kogoś kto nagle zapragnął się zatrzymać. Ogólnie wyprzedzanie było trochę utrudnione. Tak minęło 5 kilometrów. Czułem się świetnie i nawet specjalnie się nie zasapałem. Wciąż się uśmiechałem :) czułem moc.
Nagle zza winkla wyłoniła się Ona. Nasza piękna ulica Świętojańska. Na asfalcie zrobiło się trochę luźniej, a ja ruszyłem żwawo pod górkę. Wtedy też zaczęło się sapanie i czułem, że pojawia się zmęczenie. Bardzo mnie to ucieszyło, że już właściwie 6 km za mną, a dopiero przyszło to, co na Westerplatte miałem już na samym początku. Prędkość na Świętojańskiej minimalnie spadła ale wiedziałem że jest dobrze, bo wyprzedziłem ogrom ludzi. Nie chciało mi się specjalnie liczyć jak wyglądam z czasem więc czekałem ile straty będę miał po zrobieniu 8 km. Wyszło idealnie, bo piknęło właśnie 40 minut na 8 km więc wiedziałem, że przełamanie 50-tki to formalność. Byłem zmęczony ale cyferki mnie podbudowały. Stwierdziłem, że skoro przyspieszam to wystarczy zrobić ostatnie, „łatwe”, płaskie 2 km po 4:30 i będzie poniżej 49:00.
„We are the creative force of our life, and through our own decisions rather than our conditions, if we carefully learn to do certain things, we can accomplish those goals.”
Stephen Covey
9-ty km poszedł zgodnie z planem – 4:23. Czułem, że słabnę i się kończę. Co ciekawe tętno spadło, organizm się jakby luzował, a ja przecież jeszcze miałem gonić. Pod koniec 9-tego kilosa nie umiałem przyspieszyć żeby rozbujać pikawkę. Trochę sflaczałem hyhy ale nie odpuszczałem i leciałem tym co pozostało w płucach. Ostatni kilometr wyszedł 4:35’/km, a finalnie wyszło 49:08. Przed biegiem nie wierzyłem w czas poniżej 50 minut. Po biegu zacząłem się zastanawiać co mogłem zrobić by jednak mieć poniżej 49… Standard ;) Podsumowując…
Klimat i organizacja: trasa dobrze znana ale jak ktoś nie znał to raczej zgubić się nie mógł ;) Wystarczyło poruszać się zgodnie z kierunkiem tłumu ;) A już bez złośliwości to ilość barierek i osób stojących na trasie mnie zadziwia. Oczywiście nie powiem, że jest ich za dużo ale… jest ich dużo ;) Co chyba najważniejsze, świetnie odgradzają dopingujących kibiców, szczególnie na zakrętach. Mimo tłoku ludzie uśmiechnięci, przyjaźni, gotowi do walki tylko ze swoimi słabościami. Biegacze to naprawdę fajni ludzie! Strefy startowe, wszystko grało, choć do strefy ładowałem się przez barierkę :P
Korzystając z okazji, że pewnie czyta mnie mistrz ceremonii, tj. org. GP Gdyni napiszę też o paru minusach. Zdaję sobie sprawę, że nie za wszystko odpowiada organizator i że wyjdę na straszną marudę ;)
1/ Tłum. Bieg zgromadził kapitalną liczbę osób. Start, jak to start był bardzo tłoczny – norma. Dla mnie ta norma utrzymywała się przez około 8 z 10 kilometrów wyścigu. Było ciasno, nie tylko na zwężeniach gdzie można było się tego spodziewać. Jeśli ilość startujących na każdym biegu będzie przekraczać 7000 i więcej to może czas na wprowadzenie startu etapami. Może też zmieni się trasa biegu.
2/ Napoje. To akurat nie minus w stronę organizatora tylko bardziej w moją ;) Pamiętam, że jak kretyn „chłodziłem się” wodą podczas Biegu Westerplatte, wylewając sobie butelkę wody na głowę przy temperaturze dalekiej od wakacyjnej. Tym razem w Gdyni nie było wodopoju na trasie. Było chłodno, chyba nie była potrzebna. Mi to było zupełnie bez różnicy, nawet nie interesowałem się czy taka strefa będzie, bo nastawiałem się na bieg bez popijania. Po biegu nie chciało mi się czekać po ciacho ale zatrzymałem się w kolejce po herbę. Grzecznie stałem w kolejce jak mama i tata mnie uczyli. Jak już byłem na pierwszej pozycji okazało się że miła pani przede mną odebrała ostatnią porcję boskiego napoju. Niby nic, a jak człowiek się nastawi na ten łyk ciepłego trunku to jest źle ;) Na przyszłość zalecam wrzucić sobie butlę z miksturą do worka na depozyt (bo do auta zawsze strasznie daleko ;) )
3/ Błyskawica. Nie wiem czy byłem tak wcześnie przed poprzednimi biegami GP Gdyni jak dzisiaj ale nie przypominam sobie, żeby panowie marynarze testowali działko tak namiętnie jak przed tym biegiem. Pierwsze strzały dość niespodziewane, wystraszyły ludzi. Potem był już tylko śmiech dorosłych. Gorzej, że niektóre dzieci zaczęły płakać gdy szły kolejne salwy, a było ich trochę. Może wydarzył się też jakiś brązowy kleks ze strachu. U nas nie odnotowałem żadnych problemów czy strat w ludziach :)
4/ Biegi młodzieżowe. Wraz z familią spacerowałem wzdłuż Skweru Kościuszki od strony Gemini. Szukałem jakiegoś „oficjalnego” wejścia na arenę biegową dla mojego syna. Pewnie słabo szukałem lub zbyt mało oddalałem się od pompowanej bramy startowej ale finalnie przebiliśmy się przez barierkę by stanąć na linii startowej. Ochrony było sporo, więc dobrze by było aby dla dzieci z numerami startowymi była jakaś furtka przy Starcie/Mecie przy której bramkarz regulowałby ruch osób.
Koniec marudzenia. Chwila regeneracji i jedziemy dalej z tematem.
Wyniki znajomych w Biegu Niepodległości w Gdyni (wiele z nich to PB):
Karol L. – 41:25
Darek M. – 44:19
Mateusz Cz. – 46:11
Marcin C. – 46:26
Łukasz S. – 46:41
Ja – 49:08
Paweł G. – 49:49
Ania K. – 50:38
Marcin D. – 52:08
Michał S. – 53:53
Olgierd O. – 56:17
Karolina S. – 56:45
Michał Z. – 1:11:26
0 komentarzy
Funkcja trackback/Funkcja pingback