Bieg Świętojański, Gdynia 2017 – pod górę, pod górę, pod górę,… życiówka! :)

Mało znaczący start na drodze do celów. Trzeba było natomiast potrenować dyskomfort, wiec Coach Tomek napisał: Dziś proponuje wystartować mocno. Podobnie jak poprzednim razem. Wycisnąć ile sie da, ale z mądrym rozkładem sił.” Było za mocno…

Na start przyjechałem dużo wcześniej. Powód był prosty. Pierwszy raz jechałem na bieg rowerem. Dodatkowo po biegu miałem jechać w dalszy 3-5h rozjazd po pomorzu. Ultramaraton P1000J już za rogiem, więc chciałem zobaczyć jak to jest jeździć nocą… a przy okazji na zmęczeniu. Ten element nie wyszedł ale o tym na końcu tego wpisu.

Przyjechałem dużo wcześniej. Odebrałem pakiet, zaparkowałem rowerem w aucie znajomych (dzięki Klaudia i Marcin!) i można było podziwiać widoki. A te były przednie. Bardzo się cieszę, że GCS zaskakuje nas przy tegorocznym Grand Prix Gdyni. Meta wyglądała magicznie z tymi światłami. :) Trochę powzdychałem, pobawiłem się fluorescencujnym patykiem, który przy czterdziestym piątym wygięciu pękł i rozbryzgał mi się na koszulkę. Następnym razem wyleje ciecz na koszulkę, zrobię mokre kółko na klacie i będę miał świecącą klatę jak Ironman z filmu. ;) Anyway… wszystko szybko wyschło… rozgrzewka była nieco krótsza, a na dworzy było bardzo ciepło…

Start

Tym razem wystartowałem ze swojej strefy. Z samiutkiego końca osób biegnących na 40-45 minut. Miałem chwilę zawachania. Czekałem na kolejną strefę ale jednak ruszyłem. Różnica prędkości była znaczna ale to z uwagi na #MistrzPierwszejProstej. Trochę poskakałem prawo-lewo. Skończyłem wyprzedzać w połowie górki… ale z górki znowu długie nogi pomogły by wymijać kolejnych zawodników.

Ogólnie czekałem na zgon. Pod górkę zostawiłem mega dużo siły. Nie odpuszczałem (no możę samą końcówkę) i szukałem w gąszczu nóg łatwych do wyłowienia sylwetek, które chciałem dogonić. Lecąc z górki wymyśliłem sobie 2 cele: nie pozwolić tętnu spać o więcej niż parę uderzeń (a po podbiegu było wysoooko) oraz żeby nie wyłożyć się i nie przeszlifować buźki o asfalt. ;) Cele zostały zrealizowane – mały sukces. ;)

Na samym dole był mroczny i króciutki odcinek pod mostem i skręciliśmy w lewo. Od tamtego momentu trzymałem się blisko chłopaka, którego często widuje na biegach. Jest dużo mocniejszy i widziałem, że komuś kibicuje. Po krótkiej wymianie zdań na ile pace’uje koledze próbowałem im uciec ale w praktyce raz ja byłem z przodu, a raz oni. Tempo było wciąż zaskakująco zacne. Połówka pękła po 20:25 i pomyślałem o życiówce. ;)

Druga połowa biegu miała być łatwiejsza… bo bez wielkich górek… i trudniejsza… bo przecież urąbany byłem po pachy. Tyle, że z tymi pachami to nie do końca jak się okazało za linią mety. Dalsza część biegu to było nudne klepanie o asfalt. Jedynie po nawrocie ze Świętojańskiej lekko zawiało na chwilę w twarz ale to był chyba jedyny podmuch wiatro podczas tego wyścigu. Noc była kompletnie bezwietrzna.

Na 9 km nieco zwiędłem. Gdy skręcaliśmy pod most i trzeba było się potem wygrzebać na górkę powiedziałem sobie dość. Czekałem aż wbiegnę na górę, by zobaczyć kolejne siodło do zbiegnięcia i wbiegnięcia. Okazało się, że takich niespodzianek już nie będzie i powrót mieliśmy mostem, po płaskim co przyjąłem z ulgą. :)

Meta świeciła się z daleka i prezentowała się genialnie. Lekko zmasakrowałem sobie nogi i szybkościowo nie było z czego ciągnąć. Samopoczucie było inne niż zwykle. Oddechowo jeszcze nie umierałem ale nogi nie chciały szybciej przebierać. :) Albo mięśniowo byłem ździebko zjechany albo motywacja się skończyła. ;) Jednak patrząc na wygładzone średnie tętno, to przez cały wyścig delikatnie narastało, więc najwidoczniej nie było wcale odpuszczania.

Meta

Za linią mety zdarzyło się pare ciekawych rzeczy z mojej perspektywy. Po intensywnym biegu do wycięcia zwyczajowo wiszę na barkierkach i kaszle tak, że się aż duszę. Stronie od lekarzy ale chcę się umówić na jakąś wizytę, by sprawdzić czy to może nie jakaś astma wysiłkowa? Nie znam się. Tej nocy było inaczej. Zaraz po lini mety szukałem miejsca gdzie by tu się zawiesić ale zrezygnowałem. ;)

Zamiast tego po kilku oddechach zacząłem truchtać po medal. :) Kolejny zaskok. Gdy dostałem medal mogłem się normalnie napić, pogadać, pospacerować, nic mnie nie dusiło, nie zdychałem itp. Świetna sprawa <3

Po jakimś czasie zaczęło robić się zimno, więc czekając na rowerek zaległem w hali sportowej. Kolejna świetna sprawa ze strony organizacji eventu… jest jednak łyżka dziegciu w tej beczce miodu…

Organizacja

Staram się rozumieć organizatorów. W podcastach, podczas rozmów i pisząc blogposty próbuje się dowiedzieć co powodowało poszczególne decyzje. Patrząc na duże i ważne elementy tej imprezy – wszystko jak dla mnie było miodzio. Dostęp do pakietów startowych (no chyba że ktoś chciał je odebrać 98 minut przed startem, a nie 93 jak ja i trafił na przyblokowane niektóre dojścia z uwagi na rozgrywane zawody NW), picie, trasa, organizacja za linią mety (to boisko!!! <3). Wszystko git.

Jednak na wejściu do strefy białej stała jednostka, która zburzyła ten piękny obrazek. Niby nic, zwykły jegomość, nie chciał źle ale nie miał żadnej wiedzy odnośnie stref i informował ludzi w/g tego jak mu się wydawało. Osoby ze strefy niebieskiej kierował do granatowej (bo  była obok, a kolory podobne – tutaj interweniowałem). Gościa ze strefy pomarańczowej pokierował do… czerwonej. Po chwili osoby z boku powiedzieli, że facet był chyba z pomarańczowej, a nie czerwonej… nikt nie był pewien ale odesłany chłopak wyglądał raczej na pomarańczową niż czerwoną. ;) Gość z obsługi był zdziwiony, że istnieje coś takiego jak strefa pomarańczowa.

W ogóle co do tej strefy, słyszałem sporo uwag po biegu majowym. Kolor jest niefartowny. Już na zdjęciach nie wiadomo było czy to biegnie numer czerwony czy pomarańczowy. W noc świętojańską doszedł problem braku światła słonecznego i niedoskonałości ludzkiego oka. ;) Tak czy inaczej, pomarańcz do zmiany.

Po biegu

To jak to było z tym rozjazdem na bajku? Po biegu spotkałem się z kolegą i pojechaliśmy. Po kilku kilometrach kolega złapał gumę… i powiedział żebym jechał dalej, a on sobie poradzi. Już wtedy miałem nastawienie „byle do domu”. Nogi i cała reszta czuła się ok, natomiast gorzej czuła się moja lampka. Ogniwo zasilające lampkę najwidoczniej padało, bo lampka mrugała zamiast świecić. Oczywiście miałem drugie zapasowe. Po 10 minutach od zmiany ogniwa lampka znowu zaczęła mrugać. Generalnie jest z tym jakiś problem :( No i w sumie fajnie, że to teraz wyszło, a nie na P1000J.

Podsumowując

W tygodniu startowym był lekki zjazd z objętości. Podczas biegu wydawało mi się, że czułem 1/2 IM sprzed 2 tygodni. ;) Tydzień po Biegu Świętojańskim mam tri w Starogardzie Gdańskim, a po kolejnych dwóch tygodniach ultramaraton. Gdy to się skończy zostanie niewiele czasu do Ironmana, więc… generalnie nie ma kiedu odpuszczać. Starty są tylko kontrolne i na zapoznanie z wysiłkiem. Liczy się tylko sub5h w Gdyni. No i wypadałoby przeciąć kreskę na Mazurach. Reszta to tło. Walczymy dalej. :) Pozdro!

Podobne artykuły…

Garmin FR 745 – recenzja

Garmin FR 745 – recenzja

Lekki, wszystkomający, matowy, ładnie wyglądający - tak najkrócej można opisać nowy model serii 7xx od Garmina....

Obóz biegowo-oddechowy u Jagody – edycja letnia

Obóz biegowo-oddechowy u Jagody – edycja letnia

Po raz kolejny (po edycji zimowej) gościłem u Maćka vel Jagody na obozie biegowo-oddechowym. Prawdę powiedziawszy jechałem tam bardziej towarzystko niż sportowo, a przy okazji zaliczyłem małe bieganie po górach ;) Po więcej zapraszam na youtube’a.

0 komentarzy