Bieg urodzinowy 2018 – dogonić marzenia

Podobno „szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów”. Jestem zatem szaleńcem, który porywa się co start na 10 km na magiczną barierę 40′.

Bieg nie poszedł tak jak to sobie wymarzyłem. Nie było to słabe bieganie (choć w sumie tempo drugiej piątki było półmaratońskie) ale jak się człowiek nastawi na wynik i wymyśli sobie, że „jest gotów”, to po biegu jest zawód.

Parę miesięcy temu jarałem się jak to zgubiłem dobrych kilka kilogramów (właściwie to te kilogramy były złe ;)). Nie pochwaliłem się natomiast, że te kilogramy do mnie wróciły. W związku z tym do biegu przystąpiłem w stanie takim jak po wypasie gastronomicznym następującym po sezonie 2017. Przed biegiem usłyszałem od kilku osób, że jestem szczypior i schudłem ale słyszę to za każdym razem. Niestety te pochwały nie powodują żadnych ruchów strzałki na wadze. Wina zapewne leży po stronie wagi. ;) Wracając jednak do szaleństwa…

Oczekuje lepszych rezultatów ale nie jestem w stanie (długoterminowo, bo tylko to się liczy) zapłacić odpowiedniej ceny. Skupiam się na treningu ale odpuszczam tematy żywieniowe. Nie powiem, odkąd zajął się mną Tomek Spaleniak zmieniłem kilka rzeczy na zdecydowanie lepsze i za to m.in. jestem mu bardzo wdzięczny. :) Niektóre nawyki zostały ale wciąż zwyczajnie jem za dużo. Podsumowując, robie straszne zamieszanie z tymi 40′ na dychę a w zaciszu domowym ch*#@ robię by to wreszcie odpowiednio pobiec.

Start

Sam start, gdy emocje opadną, będę wspominał raczej fajnie. Sporo przybitych piątek, sporo znajomych, bardzo dużo uśmiechu i radości. Znowu startowałem z późniejszej fali (może niedługo to będzie moja fala :P ;) ) i tym razem nie było żadnego tłumu do wyprzedzenia. Może to kwestia mniejszej liczby biegaczy, a może (chyba) dłuższej przerwy między startami kolejnych fal… a może jeszcze różnej przepustowości trasy. W każdym bądź razie wyprzedzałem hyżo :D i było na to miejsce.

Zdjęcie z AK-ska Photo

Pierwsza piątką pękła w 19:40, co jest moją najszybszą piątką ale do PB się nie liczy, bo było z górki. Gdy wyskoczył kilometr po 3:50 to myślałem czy to nie jest za szybko ale zmęczenie, oddech i tętno było raczej na normalnym poziomie dla tego momentu biegu. Mimo to już na piątym kilometrze brakowało nieco pary. Problem się oczywiście nasilił gdy zaczęło być pod górę ale tam niejednego postawiło. ;)

Drugiej części biegu nawet nie warto komentować. Zgięty w pół (choć w sumie pozycja biegowa od samego początku była jakaś nie-moja), próbujący na siłę przyspieszyć, a później wku%*wiony na siebie i własną niemoc. Standardowa, bardzo życiowa lekcja pokory i cierpliwości.

Oficjalny czas to 41:03.

Meta

Za metą dość standardowy zgon i próba odklejenia wszystkiego co zakleiło mi gardło podczas biegu + złapanie oddechu. Coś chyba ze mną jest nie tak. :/ Więcej w tym temacie dowiecie się już niedługo w mojej rozmowie z Kubą Czają. Premiera tego podcastu będzie w ciągu kilku tygodni. Poza zgonem… smuteczek, choć jak widać tylko u mnie. ;)

Poza tym po chwili czułem się ok ALE… duże ALE. Ostatni tydzień był dziwny i zastanawiam się skąd się wzięło takie moje gapiostwo. W ciągu kilku dni zdążyłem:

  • zostawić na pływalni karnet na wejścia,
  • zapomnieć wywiesić gaci po treningu :P przez co po dwóch dniach okazało się, że wchodząc na pływalnie muszę założyć mokre (niby nic szczególnego ale…)
  • i na dodatek po raz pierwszy zapomniałem oddać swój chip. Zobaczyłem dopiero go na butach gdy wszedłem do domu.

Straszny nieogar byłem ostatnio w kwestiach sportowych.

Wracając jeszcze do samopoczucia po biegu. Po powrocie do domu 2h spania, a resztę dnia spędziłem nad użalaniem się nad bólem czworogłowych i tyłka. Wnioskuję więc, że czas na mecie może nie był najlepszy z możliwych ale mięśniowo musiałem dać z siebie wiele. Boleści całkiem spore, nawet jak na mnie… i to po biegu na „tylko” 10 km.

Cóż, Ameryki nie odkryje. Jeśli chce się iść dalej, trzeba dać coś od siebie. Pytanie tylko czy ja tak umiem… Trochę przesadzam, bo po ostatnich miesiącach treningowych widzę nawet na poszczególnych jednostkach, że w każdej z dyscyplin zanotowałem niezły progres. Ten jeden start nie przekreśla wszystkiego, ani niczego nie musi określać. Zobaczymy co będzie dalej. :)

Na końcu serdecznie pozdrawiam wszystkich, którzy podeszli przybić piątkę i wspominali coś o „Kropce”. <3 To ja dziękuje. :)

Podobne artykuły…

Garmin FR 745 – recenzja

Garmin FR 745 – recenzja

Lekki, wszystkomający, matowy, ładnie wyglądający - tak najkrócej można opisać nowy model serii 7xx od Garmina....

Obóz biegowo-oddechowy u Jagody – edycja letnia

Obóz biegowo-oddechowy u Jagody – edycja letnia

Po raz kolejny (po edycji zimowej) gościłem u Maćka vel Jagody na obozie biegowo-oddechowym. Prawdę powiedziawszy jechałem tam bardziej towarzystko niż sportowo, a przy okazji zaliczyłem małe bieganie po górach ;) Po więcej zapraszam na youtube’a.

4 komentarze

  1. Rubin

    Będzie wiosna złamiesz te 40 ;)

    • Marcin Hinz

      Jak stracę już nadzieje ;)

  2. Kamil

    Cześć
    Moim zdaniem trzeba postawić wszystko na jedną kartę. Czyli wybrać bieg z trasą tzw szybką, porach wiosny lub jesieni kiedy możemy liczyć na optymalną pogodę. Moim zdaniem 10km jest najkrótszym długim dystansem którego powinno się biegać juz negativem nawet podczas bicia rekordu. Jak masz ochotę na taki bieg to zapraszam do Lublina nad Zalew Zemborzycki na 4 dyche do maratonu. Trasa płaska, 8.kwietnia. Jedyna wada jest taka ze czasami wieje, ale na 3 dysze byli zające od 40 min. w górę co 2.5 min to i tu powinny być. Pozdrawiam i trzymam kciuki.

    • Marcin Hinz

      A takie pytanie zadam: a po co stawiać wszystko na jedną kartę?
      Wolę na swojej trasie tą dychę ubić, nawet jeśli na innej trasie łamał bym już 39′. Nie pali się :) Jeśli w jakikolwiek sposób sobie ułatwie (będę miał swojego pacemakera osłaniającego od wiatrem, wyszukam łatwiejszej trasy itp) to będę miał cały czas w głowie, że ułatwiłem sobie i w każdych innych warunkach bym tych 40′ nie złamał.