Kolejny bieg na przetarcie, czyli powrotu na wysokie obroty. Po dwóch tygodniach wymuszonej przerwy od treningu wróciłem na chodniki i pobiegłem mocne 10 km.
2 tygodnie przed startem wybrałem się na rowerku na Hel. Od tamtej pory coś mi doskwiera w plecach. Ratowałem się na szybko różnymi metodami ale bez sukcesu. Czas uleczył rany na tyle, że po półtora tygodnia spróbowałem wrócić do treningu. Powrót był raczej słaby, bo po 4 km biegu nie miałem ochoty na kontynuowanie treningu ze względu na nieprzyjemny ból. Co ciekawe nadal nie mogę swobodnie kręcić głową oraz odczuwam ból przy prawej łopatce i barku. Nie doskwiera mi on jednak już tak bardzo bym nie mógł wznowić treningów. :P
W tygodniu startowym… hehehehe… zrobiłem 3 treningi! W poniedziałek całe 4,5 km, o których wspominałem akapit wyżej. W czwartek kolejne, sprawdzające 4 km i w piątek 8 km. Tak że wdrażałem się w sumie od nowa w trening, a tu nagle BACH, zawody. ;) W związku z tym była to kolejna gdyńska dycha do pobiegnięcia w miarę mocno ale bez presji i bez ciśnięcia. Treneiro chcąć mnie hamować zaproponował 4:20-4:30 przez pierwsze 5 km, a potem „róbta co chceta” (w domyśle, że można przyspieszyć).
Bieganie po 4:20 wciąż mnie lekko przeraża (to siedzi tylko w głowie) ale okazało się, że nie było tak źle jak myślałem…
Start
Początek w moim stylu. Zaczekałem na późniejszą falę by wystartować z granatowymi numerami startowymi – nie ja jeden. Potem mistrz pierwszej prostej – nie ja jeden. :D Nie biegłem nawet na samym przodzie, bo inni wystrzelili mocniej, a ja udawałem że trzymałem tempo. Biegliśmy po 3:50-4:00 i wciąż nie mogę się nadziwić ile to pary mają osoby startujące ze strefy biegnącej na 45-50 minut. ;) Okazuje się, że nie jestem takim mistrzem pierwszej prostej jak inni. :P
Biegło się bardzo przyjemnie ale nierówno. Na bulwarze trochę zawiało, Piłsudskiego pod górkę, a Świętojańska z górki, więc o równym tempie można było zapomnieć. Zamiast 4:20-4:30, biegłem 4:00-4:40. :P Poziom wysiłku był jednak dosyć stabilny. Na górkach tętno nieco rosło… do rejonów, w których ostatnio padałem na cycki, a mimo wszystko biegło się ok.
Po wszelkich góreczkach biegłem po ileś tam. Nie przejmowałem się tempem, a raczej rozglądałem się na boki. Kaemy wychodziły w okolicach 4:25 i bywały momenty gdy sapanie zmieniało się w komfort. Nie mówię o biegu w komforcie jak OWB1 ale po prostu sunąłem i zupełnie nie przejmowałem się wysiłkiem.
Analizując własne samopoczucie podczas tego biegu stwierdziłem, że w takie właśnie tempo będę starał się wstrzelić na półmaratonie w Gdyni. Wiary we mnie jest mało ale skoro w Poznaniu mogłem biec po 4:30-40 przez drugą połówkę maratonu, to nie widzę przeszkód, by nie móc już na początku sezonu zaryzykować 4:25 w półmaratonie. Oczywiście wszystko będzie podlegało ocenie na żywo już podczas zawodów ale taki ambitny plan sobie na dzień dzisiaj wyznaczam. :)
Oczywiście… jeśli dam radę zaliczyć półmaraton tempem 4:25’/km, co daje wynik poniżej 1h34m, to będę jęczał, że wystarczyło pobiec po 4:15’/km żeby złamać półtorej godziny. ;) Wracając jednak do Gdyni. Biegło się fajnie! Podmuchało na bulwarze, podmuchało na początku Polskiej… i gdy już zbierałem się do finiszu finiszów to podmuchało na Skwerku. ;)
Ogólnie zachęcałem osoby wokół siebie do walki na ostatnim kilometrze. Humor dopisywał. Zerwałem się do finiszu niecałe 2km przed metą ale po stu metrach stwierdziłem, że nie będę się męczył, bo biegnie się fajnie. :P Dopiero ok. 800m przed metą lekko przycisnąłem by poczuć wiatr w buffce. :P
#JanuszAlert – Dystans wyszedł nieco krótszy, bo startując zegarek nacisnąłem „back” zamiast „start”, a skapnąłem się dopiero po kilkunastu sekundach. Na mecie jednak złamałem 44 minuty. ;-)
Podsumowując
Wspaniała atmosfera, fajne niespodzianki i ciekawe atrakcje. No i trasa pewnie szybsza. ;) Na Świętojańskiej śmieliśmy się ze współbiegaczami jaka to ona jest szybka w tym roku. :P
A teraz czas na kilka spostrzeżeń odnośnie nowości:
- zmiana na imprezę 2-dniową jak dla mnie na plus. Mniejsze korki pierwszego i drugiego dnia i więcej miejsc parkingowych. To również mniej kibiców ale w maju liczę na więcej przechodniów. ;) Trochę było mi szkoda dzieci, które wydawało mi się, że biegają tylko przy okazji biegania rodziców. Ale zadbano również i o to, bo pakiety trzeba było odebrać dzień wcześniej, co jest fajnym kopniakiem, by ruszyć się z dzieckiem na jego bieg.
- brak odbioru pakietu w dniu zawodów. Staram się patrzeć na życie przez pryzmat pozytywów. Stąd też uwaga w poprzednim podpunkcie. Domyślam się jednak, że dla osób, które mają daleko do Gdyni jest to problem. Można go jednak łatwo rozwiązać przesyłając swoją kartę startową do kogoś znajomego, który mieszka bliżej. Jeśli nie ma takiej opcji, to można taką osobę próbować poznać. Można próbować sobie ułatwiać życie jeśli coś stoi na przeszkodzie aczkolwiek zdaje sobie sprawę, że wymaga to dodatkowych działań. Co miało wpływ na taką decyzję? Nie mam pojęcia. Może kwestia tego, żeby dorośli pojawili się na biegu dzieci? Wątpię. Natomiast jeśli argumentem była narastają irytacja i wulgarne treści w kierunku osób wydających pakiety „bo ja jestem pan, zapłaciłem za bieg i przychodzę za 5 minut start i mam dostać od razu pakiet”… to dla mnie to jest wystarczający argument, by oczyścić klimat ze stresu (zawodników i osób pracujących przy obsłudze biegu).
- odwrócenie/zmiana trasy. Za nami dopiero pierwszy bieg z cyklu. Zmiana trasy to coś nowego dla tych, którym się ona znużyła. Słyszałem o marudzeniu wielu osób ze strefy błękitnej. Nie wiem jak biegło się tam tym razem ale… been there, done that… biegałem w tej strefie, chodziłem zamiast biec, bo było za tłoczno, zapracowałem sobie na wyższą strefę i awansowałem. No i niestety trzeba przyznać, że Gdynia nie jest dla wszystkich. To są właśnie negatywne uroki biegów masowych.
Była jednak jedna rzecz która mnie kurewsko rozzłościła.
Nie znoszę, nie cierpie, wręcz nienawidzę sposobu w jaki odnoszą się czasami ludzie do ludzi. Nienawidzę w jaki sposób odnoszą się biegacze do wolontariuszy i/lub osób pracujących przy organizacji biegu. Miało nie być wody, bo zimno. Była. Nie wiem po co ale zawsze fajnie, bo akurat ktoś może potrzebować. Widziałem, że trochę osób korzystało. Nie wiem czy zapewnił to organizator czy może Morsy, które często stoją w tym miejscu i gorąco dopingują przebrani na pomarańczowo.
Biegnę sobie po lewej stronie (bo nie zamierzałem pić), a to jakiś chujek komentuje osoby stojące z kubkami, że „stoją debile jak słupy i nie wykonają ruchu ręką”. Wszystkie osoby stały z wyciągniętą ręką, a w rękach miały kubki. Nie wiem, może waszmość myślał, że ktoś wyłapie go z tłumu i podbiegnie z kubeczkiem specjalnie do niego. No ku*wa!
Do trzech razy sztuka. Pierwszy raz dostałem takiego wkurwa w Poznaniu gdy do kibicującej wolontariuszki jakiś pajac rzucał wyzwiskami. Drugi raz w Gdyni. Trzeci raz się zatrzymam i przyjebie delikwentowi. Ja wiem, że karma i pewnie na następnym treningu skręci sobie kostkę ale muszę dbać o swoje zdrowie psychiczne. Z wieloma rzeczami sobie radzę ale tak chamskiego odnoszenia się do kogoś kto właściwie chce ci pomóc… takiego braku poszanowania drugiej osoby nie zniesę. :]
Really! Wolontariusze są the best. To choćby przez nich zdecydowałem się na drugi z rzędu start w Przechlewie. Bo są cool! I w 2016 byli jeszcze lepsi niż w 2015. I zrozumcie też ich pracę. Słyszałem o jakiejś kolejne wtopie organizatora z wydawaniem pakietów. Rezerwowe pakiety miały czekać na biegaczy w dniu zawodów. Gdy biegacze zgłosili się w wyznaczone miejsce i powiedzieli, że przyszli po pakiety to odprawiono ich z kwitkiem, bo „pakietów dzisiaj już nie wydajemy”. I ja wiem, że te osoby popełniły błąd, bo dopiero po jakimś czasie ktoś zaskoczył, że to akurat TE osoby przyszły po TE rezerwowe pakiety. Ale będąc na miejscu osób z ramienia organizatora, jeśli bym po raz czterysetny usłyszał, że ktoś przyszedł po pakiety w dniu zawodów, to zwyczajnie byłbym głuchy na tłumaczenia. Wina byłaby po mojej stronie – oczywiście. Ale zrozumienie się należy.
Tytułowe zdjęcie pochodzi z portalu zkaszub.info (jedyne zdjęcie jakie udało mi się dorwać do tej pory ;))
0 komentarzy