Ostatnio sporo rozmawiałem ze znajomymi na ten temat. Nigdy jednak nie pomyślałem o treningu ze słuchawkami na uszach w ten sposób, w jaki przedstawiono to poniżej.
Wśród naukowców panuje względna zgoda, że muzyka ma wpływ co najmniej na pięć kwestii: subiektywne postrzeganie wysiłku, stopień pobudzenia, związek kadencji biegu z tempem (BPM), przyswajanie wzorców ruchowych, stan przepływu („flow”)… Nie trzeba wiele wyobraźni, żeby dojść do wniosku, że regularne słuchanie muzyki podczas treningów wiąże się z ryzykiem – choćby to była tylko sztucznie zaniżona kadencja, i co za tym idzie, prędkość biegu.
Biegam krótko ale należę do grupy ludzi, którzy mogą powiedzieć, że „kiedyś biegali słuchając muzyki”. Nie wydaje mi się, żeby to był powód do dumy lub chwalenia się. Każdy robi to co lubi i jak lubi i jeśli sprawa mu to radość, to robi to dobrze. Oczywiście z wyjątkiem sytuacji gdy w ten sposób zagrażamy swojemu lub czyjemuś bezpieczeństwu, na przykład biegając po ulicy ze słuchawkami, odcinając się muzyką od odgłosów zbliżających się aut.
Powyższy cytat, częściowo można obalić. Jeśli mamy rozpisany plan treningowy i w danej chwili mamy biec w odpowiednim tempie lub przedziale tętna, to wystarczy nam odpowiedni zegarek/telefon, który poda nam przybliżone wartości tych danych. W ten sposób zrobimy taki trening jaki zamierzaliśmy. Problem pojawia się jednak przy kadencji. Nigdy nie testowałem na sobie kawałków o wysokim bpm rzędu 160-180. Słuchałem tego co lubię, więc raczej wolne, mocne brzmienia. Czasami nogi zaczynały uderzać o ziemię w rytm muzyki. Zdawałem sobie sprawę, że to nie jest dobre i próbowałem wyjść z tego z bardzo różnym skutkiem. To były te momenty gdy muzyka mi przeszkadzała.
W pewnym momencie zachciało mi się spróbować czegoś nowego. Skoro „pro” biegają bez muzyki to i ja chcę spróbować. Pierwszy tego typu trening mnie oszołomił. Ilość bodźców otrzymywanych od świata zaskoczył mnie jakbym pierwszy raz wyszedł na ulicę :) Naprawdę było to dziwne doświadczenie. Kolejnym spostrzeżeniem było to, że tak mocno sapie podczas biegu. Kolejne miesiące to była czysta przyjemność i nauka. Przyjemność dlatego, ponieważ zamiast odcięcia od wszystkiego można delektować się tym co nas otacza. Wiem, że biegający lubią ten sport dlatego, że mogą zostawić wszystko w tyle, odciąć się od problemu i biec. Trening bez muzyki, w moim przypadku, absolutnie w tym nie przeszkadzał. Podwyższone tętno i specyficzny „haj” zrobiły swoje – wszystkie troski zostały gdzieś z tyłu. Nauka podczas biegu bez muzycznej przeszkadzajki to też ciekawa sprawa. O wiele łatwiej nam rozpoznać przedział tętna w jakim biegniemy. Lepiej czujemy swój organizm. Kolejne miesiące (a pewnie i lata) treningów bez muzyki, to lepsze poznawanie siebie i zdecydowanie lepsze odbieranie informacji, które wysyła nam zmęczone ciało.
W ostatnich miesiącach kilka razy miałem pokusę, by założyć słuchawki na uszy, bo akurat nie chciałem czekać z przesłuchaniem jakiegoś nowego albumu. Zrezygnowałem, gdyż popsułbym sobie tą przyjemność, w której człowiek czuje się tak wolny.
Zdjęcie pochodzi ze strony workoutheadphones.org.
0 komentarzy
Funkcja trackback/Funkcja pingback