Kolejny bieg górski. Tym razem start był tylko dodatkiem do spotkań towarzyskich. Fizjoterapeuta kręcił nosem gdy mówiłem, że chcę tu biec.
Podczas rozgrzewki… wróć, rozgrzewkę to zrobiłem beznadziejną. Tym bardziej nastawiłem się na spokojny start. Pięta co prawda nie bolała ale za to łydka dokuczała bardziej niż zwykle.
Podczas rozgrzewki zagadało mnie paru czytelników i spotkałem kilku znajomych. Chyba w każdym wpisie dotyczącym biegów górskich mówię o tym samym – tutaj spotyka się wszystkich swoich znajomych. :) O ile na miejskich dyszkach w Gdyni jest tłum ludzi i trudniej wyłowić znaną buzię, o tyle na górskich wszyscy są na widoku. :) Tak że truchtając przeżyłem kilka pozytywnych zaskoczeń. Z uwagi na małą chęć do zapierdzielania tym chętniej gaworzyłem tu i tam.
Po krótkim odliczaniu trzymałem się znanych pleców. Okazało się że znajomi biegnący dwa kółka nadają tempo, które dla mnie było wymagające mimo że biegłem tylko połówkę ich trasy. Nie cisnąłem, obserwowałem tempo i czerpałem frajdę ze wspólnego mocnego wybiegania po lesie. :P Po paruset metrach bokiem przemknął gość, który leciał pod prąd krzycząc, że zgubił buteleczkę, to się trochę pośmieliśmy – wesoła atmosfera… często tam taka jest… kończy się najpóźniej na drugim podbiegu. :P
Po dwóch kilometrach organizm się chyba dobrze dogrzał, bo nieco zwiększyłem intensywność. Wciąż był to bieg dość komfortowy jak na tak krótki dystans. Rajcowało mnie to, że wreszcie mam power by pracować i wyprzedzać na podbiegach. ;-) Im dalej w las tym moc i chęć była większa ale dobrze się hamowałem wciąż mając w głowie problemy ze stopą i łydką.
Na ostatnim zbiegu zrobiłem coś głupiego. Z przodu wyłaniał się Marcin (organizator) z aparatem. Chciałem mieć fajne foto więc nabrałem tempa i wyskoczyłem na maksa w górę z wystającego kamienia czy korzenia. Biorąc pod uwagę że rzeźba terenu była opadająca, a ja mocno wzniosłem się w górę, to znalazłem się dość wysoko nad ziemią. Dopiero w tym momencie zacząłem się zastanawiać jak ja wyląduje i czy stawy skokowe po tym lądowaniu będą całe. Wylądować się udało, a w momencie gdy walnąłem stopami o ziemię, usłyszałem strzał lustra w aparacie… no to mam foto… prawie w locie ;-) To jeszcze nic. Okazuje się, że kadr był nieco inny… bliższy… ;-)))) Śmiałem się z siebie jak to zobaczyłem. Nie mówię już nawet o tym jak wyglądam, bo to dramat (przypominam, że akurat spadłem z wysokości ;) ) ale o tym że nie było szans na szerokie ujęcie. ;-)
Ogólnie to była fajna impreza i cieszę się że znowu w niej uczestniczyłem. Towarzysko – kapitalnie, biegowo – komfortowo i mega spoko. Finalnie pobiegłem trasę w 27 minut czyli około 90s wolniej od ostatniego startu (PB). Zająłem 20 pozycję na 150 osób. Niestety (dla mnie i nie tylko) TOP 5 jest zarezerwowane dla harpaganów, do których bardzo mi daleko… póki co. ;-)
0 komentarzy