Do biegu przystąpiłem tydzień po Maratonie Warszawskim. Miał to być bieg „na dobiegnięcie”. Nie chciałem żeby coś się złego stało z moimi nogami.
Po Maratonie niewiele się ruszałem. Dzień przed startem w górskim trochę potruchtałem i tyle. Nie miałem żadnych oczekiwań co do tego biegu jak tylko w przyjaznej atmosferze, bez wygłupów dobiec do mety. Przed startem sprawdzałem listę uczestników by zbadać czy mam szansę na pudło w klasyfikacji generalniej. Wszyscy którzy (nie)mieli, zgłosili się do ostatniej edycji. Nie ma lekko. ;-) W dzień zawodów jednak dowiedziałem się, że jeśli któryś z zawodników wskoczy na podium w OPEN to zrobi miejsce dla szaraczków z kategorii wiekowych. :P Taka matematyka proszę państwa! :D
Ustawiłem się parę metrów od linii startu, tuż obok Pawła, o którym wspominałem w relacji z poprzedniego biegu górskiego. Więcej w tym wpisie już o nim nie wspomnę, ponieważ w V-tej edycji Biegów Górskich zwyczajnie mi uciekł i skończył bieg dobrą minutę przede mną. :P Metr po metrze, sukcesywnie się oddalał, a dla mnie tempo było na tyle mocne że nie ryzykowałem przyspieszenia.
Również przede mną biegł Grzesiek, który to jednak startował na dychę, a nie piątkę. Jeszcze niedawno byłem szybszy od niego ale Greg przez rok zanotował niesamowity postęp. Wyprzedziłem go później z tego co pamiętam jednak biegłem tylko połówkę jego dystansu, więc nie ma się co dziwić.
Sam bieg był mało ciekawy. Trasa jest już przeze mnie oblatana, odliczam tylko 4 górki i meta. Spróbowałem tej samej taktyki jak ostatnio. Solidny początek, mocno w środku ale żeby zostały siły na ostatnią górkę. Tak też się stało. :) W odróżnieniu od ostatniej edycji, tym razem nie złapały mnie żadne dziwne bóle. Brzuch gdzieś tam czułem ze względu na mocne zmęczenie ale na tym bóle się skończyły. Powiem szczerze, że mimo chęci, mocy i rezerwy w płucach na górę wdrapałem się ostatkiem sił. Wszystko szło tak jak miało iść czyli walka o czwarte wzgórze była zacięta i stąd moje spuchnięcie tuż przed ostatnim zbiegiem. ;) Później już tylko z górki – czysty fun.
Za metą trzeba było poczekać aż wszyscy skończą swoje zawody. Dzięki temu że poczekałem mogłem cieszyć się wspaniałym klimatem imprezy jak chociażby moment, w którym dwóch walczących o podium OPEN zawodników wbiegło razem na metę. Podpytałem jednego z nich i okazało się, że wcześniej tego nie ustalali tylko zgadali się na drugim okrążeniu. Mieli sporą przewagę nad trzecim zawodnikiem, a żadnemu z nich pierwsze miejsce nic nie dawało. Super sprawa i kupa śmiechu. :)
Podliczanie wyników trochę trwało, aż wreszcie nastąpiła ceremonia wręczenia nagród. Najpierw były wyniki piątej edycji biegu, a później przyszła kolej na podsumowanie całego Grand Prix. Aby być klasyfikowanym trzeba było zaliczyć 4 z 5 biegów. Ja biegłem w każdym z pięciu aczkolwiek dwie z nich potraktowałem ulgowo. Finalnie liczyły się 4 najlepsze wyniki. Mocno liczyłem że jakimś trafem trafię na upragnione pudło i tak też się stało. :) Radość 100% choć mocno skrywałem ją w sobie. :) Miałem swoje 5 minut. ;)
Na początku roku myślałem mocno nad walką w biegach górskich aczkolwiek kalendarz startowy ograniczał możliwość przygotowania się do tych biegów. Mimo chęci koncentracji na GP Górskich, zawsze znajdowało się coś ważniejszego, a to triathlon, a to co innego. Nawet specjalnie pod te starty kupiłem buty (na wyprzedaży w Biegosferze :P) z odpowiednim bieżnikiem. :) Jednak w trakcie roku mój zapał nieco malał, ponieważ na biegu na 5 km pojawiali się mega mocni zawodnicy i zawsze zostawałem 2 klasy z tyłu. Konsekwencja jednak zrobiła swoje i tego dnia dzięki niej mogłem się cieszyć z trzeciego miejsca.
Po powrocie do domu oczywiście zacząłem podkopywać własne morale i własną radość. Bo to przecież tylko słabiej obstawiony bieg na 5 km (specjalnie zapisałem się na początku roku na serię na 5 km, właśnie dlatego że była słabiej obstawiona), a do tego nie było to pudło za pojedynczy bieg tylko generalka i nie OPEN tylko kategoria wiekowa itd, itp. Jednym słowem typowa polska sieczka z mózgu. Zła sieczka, nie powinniśmy tak robić. Dopiero dziewczyny (dziękuje Eli i Magdzie!) na FB pokierowały moje myślenie na właściwe tory tekstami typu: „Wiesz ile osób marzy żeby choć raz stanąć na pudle? To jest Twój osobisty wielki sukces i ciesz sie tym jak najdłużej”. Po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że tak faktycznie jest i nawet pod płaszczykiem ambicji nie powinniśmy deprecjonować własnych sukcesów. :o)
Dzięki za taką pozytywną wzmiankę:) Obraliśmy nieco inne cele sportowe i myślę całkiem fajnie wychodzą:)
Masz rację. Nie można w 100% patrzeć na innych tylko cieszyć się własnymi sukcesami i rozwojem. :) No i razem raźniej!
Nie wiem czy słuchałeś i widziałeś, ale wczoraj podczas konferencji zapowiadającej Herbalife Gdynia 2016, Maciek Dowbor zapowiedział, że będzie prowadził audycję telewizyjną o triatlonie pod nazwą…. „Kropka nad M”……. kradzież pomysłu i tytułu ???
Wielkie dzięki za pomyślenie o mnie! :)
Raczej nie oglądam tych konferencji ale tak się złożyło że wczoraj widziałem to na żywo. Ciśnienie mi wzrosło. Już napisałem do Sport Evolution i oficjalne stanowisko brzmi „nic o tym nie wiedzieliśmy”. Sprawa jest rozwojowa.
Z jednej strony bardzo mnie ciekawi ta sytuacja, z drugiej trochę boli.