Są pomysły które upadają. Są takie które się utrzymują w niezmienionej formie. Są też takie które ewoluują, ponieważ tak zostały zaplanowane.
Klub na Stravie nie jest żadnym z powyższych. :P Założony zupełnie spontanicznie za namową Sebastiana, którego możecie usłyszeć w pierwszych odcinkach Kropki nad M.
Czytelnicy i słuchacze zaczęli tam dołączać, więc postanowiłem zrobić z tego zabawę i co tydzień umieszczałem wyniki tabeli na Fanpage. Najpierw dość nieregularnie ale z biegiem czasu regularność się poprawiała.
Finalnie pod koniec października stwierdziłem, że czas te wyniki zapisywać w formie tabeli, rozdawać punkty i zobaczyć kto z nas jest najbardziej regularny i poświęcony aktywności. Ot tak… zupełnie dla zabawy, by dodać nieco grywalizacji do naszych codziennych zmagań. :)
Sezon dawno za nami. Wiele osób napisało (na papierze, blogu czy w swoich notatkach) podsumowanie roku, wysnuło jakieś wnioski, rozpisało plany na następne 12 miesięcy. Mi od jakiegoś czasu chodzi po głowie myśl, która wpadła mi gdy czytałem podsumowanie sezonu Endure Team.
Na początek chciałbym przybliżyć dwie sprawy.
W czerwcu na biegu w Gdyni osiągnąłem swój rekord życiowy na 10 km. Poprawiłem się zaledwie o kilka sekund ale dla mnie jest to w ogóle powrót do biegania w okolicach życiówki. Zaraz po tym biegu zaczęliśmy w klubie porównywać swoje wyniki. Klasyczna sytuacja „kto ma dłuższego”. ;)
Z porównań wyszło, że kolega Marcin zanotował mega progres i zakończył zawody w podobnym czasie co ja, a jego poprzednie PB było w okolicach 44′. Był w gazie, a po zawodach czuć było mega motywację i chęć ataku 40′. Wstyd się przyznać ale chwilowo gul mi skoczył, bo co to za nonszalanckie myślenie. Ja 2 lata oram i nic… ale szybko schowałem swoją arogancką duszę. No może nie tak szybko. ;)
Ustawiliśmy się na listopad. Na wspólną walkę, wspólne napędzanie, zającowanie i współpracę… tzn. konfrontację i współzawodnictwo. ;) Gdy coach napisał, że sam ciekaw jest rywalizacji to tylko napisałem że „stawiam na siebie”. :P Dopiero po chwili zobaczyłem co napisałem. Jak ostatni buc. :) Patrząc przez pryzmat mojego absolutnego braku talentu, to przecież wszystko może się wydarzyć, a my…
…zbyt szybko i bez zastanowienia porównujemy siebie do innych (lub innych do siebie :P).
Druga sytuacja o której chciałem napisać to nasz mały #StravaClub. Znajduje się on tutaj (http://strava.com/clubs/ironfactory-pl-poland-159466) i przy okazji zapraszam do podpięcia swoich Polarów, Sunciaków czy Garminów do Stravy i dołączenia do klubu. Co tydzień wrzucam podsumowanie poprzedniego tygodnia i patrzymy kto znalazł się w TOP 20. Tabela ułożona jest w/g całkowitego czasu aktywności swim/bike/run.
W sezonie trzeba było pobujać się 10-12h tygodniowo, by znaleźć się w tabelce. Teraz, poza sezonem wystarczy 6-7… ale nie do tego dążę. Tabelka potrafi motywować lub przysporzyć o ból głowy, bo…
…z kim my się właściwie ścigamy?
I tutaj dochodzimy do klu tego felietonu.
Jeśli na różnorakich zawodach ścigamy się z kimś, jesteśmy na podobnym poziomie, mamy podobną motywację, podobnie podchodzimy do treningu i diety oraz mamy podobne cele… to w jaki sposób osoba trenująca 8h tygodniowo ma w minimalnie dłuższym okresie 1-2 lat konkurować z osobą, która może przeznaczyć 15h na trening tygodniowo. Zakładam, że te godziny nie są marnotrawione tylko obie osoby są prowadzone przez kogoś z głową. My jesteśmy, bo naszym trenejro jest Tomek Spaleniak. :)
Te rozmyślania doprowadziły mnie do wniosku, że jeśli nie bijemy się o czołowe lokaty (a często gęsto również wtedy) ścigamy się jednak głównie ze sobą. Współzawodnictwo z konkretnymi osobami (tymi w naszym „zasięgu”) wymyślamy sobie dla motywacji. Czy to do treningu czy już na zawodach.
To czy wygramy z daną osobą czy nie właściwie niewiele znaczy (choć wiadomo, że głowa robi swoje ;) … natomiast tutaj bardziej martwiłbym się co wbijamy sobie do łba gdy przegramy z daną osobą). Nigdy nie wiemy ile druga osoba miała czasu, co się wydarzyło przez ostatnie miesiące, ile stresu nałapała się w związku z pracą/domem/rodziną.
Teoretycznie (jak to mówiliśmy z Asią w podcaście) pech nie istnieje, a za wszystko jesteśmy odpowiedzialni MY. W życiu również sobie można zapracować na dany styl życia, czas wolny itp. Teoretycznie…
Piszę to wszystko, żeby pokazać w którą stronę najlepiej (moim zdaniem ;)) kierować motywację do zabawy zwanej triathlonem. Bo treningów dużo, czasu mało,… i po co w ogóle to komu. :P
Dobra motywacja to taka, o którą nie musimy się bić. Powoduje ona, że na trening idziemy z zajawką. Cieszymy się, że w ogóle możemy na niego iść i jest to dla nas nagroda (hłe hłe hłe wiadomix że czasami się nie chce :P). Może piszę jak obłąkany ale w moim przypadku mentalne podejście do sportu (i nie tylko, bo sport to tylko mały kawałek życia) zmieniło się w ostatnich 5 latach. Może nie drastycznie ale na pewno wyewoluowało. Warto czasami spojrzeć na siebie z boku, dokonać retrospekcji i chwilę się zastanowić co robimy i dlaczego.
Ok, wystarczy…
Niniejszym życzę wszystkim dobrego dnia, pozytywnego nastawienia do życia i wysiłku fizycznego, a ponadto luzu i braku napięcia pośladów. :o)
Sezon triathlonowy już się rozpoczął, więc skoro poza testami produktów i merytorycznymi podcastami chciałbym spełnić kronikarski obowiązek ;) i dodać informacje o celach na bieżący rok.
Wpis będzie bardzo krótki. Cele są 3:
Złamać 5h w połówce IM
Ukończyć „wycieczkę po Mazurach” (tak to nazwał trener ;))
Złamać 40′ na dychę.
Cele są w głowie od dawna aczkolwiek nie bardzo miałem głowę, by ustawiać starty pod te cele. Dlatego też w połówce będę startował tylko 2 razy. Pierwszy raz już za parę dni w tę niedzielę. Drugi raz na Ironman Gdynia. No i tutaj jest pierwszy zgrzyt. Na początek sezonu raczej 5h to za wysoki cel… chociaż nigdy nie pracowałem na progres tak bardzo jak pod wodzą nowego trenera Tomka z Endure Team. Co ta praca dała… okaże się w niedzielę. Czy wystarczy ona na sub5h w Gdyni – nie wiadomo. Najwyżej będę kombinował jeszcze jakiś start na szybko po IM Gdynia. ;) Albo po prostu cel nie zostanie zrealizowany w tym roku.
Druga kwestia to ultramaraton Pierścień Tysiąca Jezior (P1000J), czyli 610 km po mazurskich trasach. Asfalt różny, na pewno pagórkowaty, jazda w nocy… co to będzie co to będzie… Jak dla mnie jedna wielka niewiadoma. Przygotowuje się na różne sposoby, by wiedzieć z czym się mam zmierzyć 1-2 lipca. :)
Trzeci i ostatni cel to coś o co walczyłem 2 lata i teraz już w to zwiątpiłem. Przestałem o nim myśleć i zapisuje go tutaj raczej z kronikarskiego obowiązku. ;) Jak złamie, to fajnie, jak nie, to za rok. ;) Nie wiem tylko ile będzie prób tego łamania… finalna prawdopodobnie w listopadzie, już po sezonie triathlonowym.
A na koniec jeszcze wrzucam wideo. To było moje zgłoszenie do jednego konkursu ale skoro tam nie wyszło, to chętnie się z wami nim podzielę. :)
Wejście w sezon 2016 miałem bardzo kiepskie. Uraz, nabrałem masy, pofolgowałem. To doświadczenie pomoże mi w spokojnym wejściu w sezon 2017.
Tym razem okres roztrenowania wyglądał o wiele lepiej, choć nadal słabo. Przytyłem 2 kg i trochę wariowałem (różne inne aktywności) ale tym razem nie zrobiłem sobie żadnego kuku typu obicie żeber itp. Można zatem było zacząć się ruszać… ale do kilku pierwszych wyjść na bieganko musiałem się mocno zmuszać.
Wracając na chwilę do 2016 roku. Z różnych względów przygotowania do sezonu zacząłem dopiero w styczniu 2016. Przez dobrych pare tygodni załamywałem ręce, a podsumowaniem moich wyczynów na treningach niech będzie poniższy cytat:
(…) gdy na początku roku zacząłem trenować nie wierzyłem własnym oczom. Cofnąłem się z formą o 2 lata.
Tak było w styczniu. A jak było w kwietniu?
Mimo upływu trzech miesięcy nie udało mi się jednak powrócić do tego co prezentowałem sobą na jesień 2015.
W marcu dodatkowo miałem małe problemy zdrowotne i zmieniałem pracodawcę. Wszystkie wydarzenia spowodowały, że trener powiedział: „nie startuj w Dębnie, bo będziesz miał zwalony cały sezon”. W Dębnie wystartowałem i… zbyt często wspominam o tym maratonie. Lekcja pokory na całe życie.
No to pomarudziłem… ale do czego dążę?
Obecnie jestem po pierwszych dwóch tygodniach biegania po przerwie między sezonami. Zamiast biegać po 5:00-5:10 przy spokojnym tętnie do 145 bpm, biegam po 5:40 i często nie mogę utrzymać tętna poniżej 150 bpm. Jest źle. I co? I nic.
W 2016 roku starty, które były dla mnie ważne, pojechałem/pobiegłem koncertowo jak na moje możliwości. Zatem sezon nie był stracony. Mimo, że na samym początku roku płakałem po cichu sobie w rękaw, a na treningach pociłem się niemiłosiernie próbując nadrobić stracony czas. Zupełnie niepotrzebnie.
Odpowiadając zatem na pytanie…
Nie ma gdzie się spieszyć. Jeśli masz za sobą przerwę w bieganiu i poruszasz się teraz jak żółw (we własnym mniemaniu), to nie próbuj na siłę utrzymać tempa z jesieni. To tylko zaburzy cały cykl treningowy. Oczywiście jeśli prowadzi Cię jakiś trener, to to wszystko będzie rozpisane na planie treningowym… którego w takim wypadku nie powinno się modyfikować pod swoje „ja chcę już teraz!”.
Ten post piszę trochę dla siebie. Mimo, że jest teraz ciężko, bo tempo słabe, tętno wysokie, masa duża, a lekkość jest gdzieś daleko, to… to biegam sobie spokojnie i niczym się nie martwię. Po prostu jest dla mnie jasne, że tak ma być, a jak forma będzie potrzebna, to się pojawi… czego sobie i Tobie życzę. :)
Ostatnio napotkałem się na ciekawy cytat. Dokładnie taki jak tytuł tego wpisu. Nawiązywał on do kwestii powtarzanej codziennie przez miliony osób: podążaj za swoją pasją… rób to co kochasz, a nie przepracujesz ani godziny. Jest pewien autor, który się z tym nie zgadza.
Stali czytelnicy bloga wiedzą, że jestem fanem podcastów. Słucham ich dużo. A może to już nieprawda. Na pewno słuchałem ich bardzo dużo. Właściwie 90-100% czasu, w którym biegałem przez ostatni rok (a pewnie i dłużej) na uszach miałem słuchawki, a w słuchawkach leciał jakiś podcast. Czasami, choć rzadko, był to jakiś audiobook. Teraz proporcje się zmieniły i podcasty słucham wybiórczo – tylko tematy, które mnie na pewno zainteresują. Focus zmieniłem na audiobooki, które z założenia powinny być lepiej przygotowane. Wszak są to wersje audio książek, nad którymi ktoś spędził wiele miesięcy. W porównaniu do książki, podcast to jednak szybka produkcja. ;)
„Be patient. Passion comes with mastery and time.”
No właśnie, to jak to jest. Czy powinniśmy robić coś z pasji czy pasja przychodzi gdy robimy coś na tyle długo, że stajemy się w tym dobrzy? Na pewno jest w tym trochę racji. Czy nim ktokolwiek zaczął biegać, to czuł, że jest to jego pasja? Pewnie jeszcze nie wiedział, że tak to go wciągnie. Czy jeśli inna osoba namiętnie gra w gry, jest księgowym lub tworzy filmy to przy pierwszym zetknięciu się z daną czynnością wie, że to będzie jego pasją?
Istnieje coś takiego jak miłość od pierwszego spojrzenia ale nie wiem czy dotyczy ona pasji. ;) Na własnej skórze jednak wiele razy poznałem, że dopiero gdy zgłębimy się w jakimś temat, poznamy wiele jego sekretów, detali i smaczków, to możemy powiedzieć, że nas wciągnął. Tak jest też moim zdaniem ze sportami wytrzymałościowymi.
Mastery – mistrzostwo, opanowanie tematu. Cóż, w naszym przypadku (czyli amatorów) ciężko mówić o osiągnięciu poziomu mistrzowskiego w bieganiu czy triathlonie. Natomiast możemy powiedzieć, że wciągnęło nas to po jakimś czasie. Może to było już kilkanaście lub kilkadziesiąt godzin aktywności. Może trochę więcej.
Przez kilka lat mojego biegania słyszałem wiele historii osób, które zaczynały. Nie wiem jak to jest ale ludzie lubią mi się zwierzać. Może dlatego, że ja słucham… bo jak już się napiszę na tym blogu, to w towarzystwie już nie gadam. :P W każdym bądź razie wiele razy słyszałem jak to osoba biegnąca nie mogła dogonić idących z kijkami i że jak to jest w ogóle możliwe. Biegnąc musimy wyrzucić całe ciało w górę, więc jest nieco trudniej. Jednak po jakimś czasie ciało staje się mocniejsze i przy takim samym poziomie wysiłku jesteśmy w stanie przelecieć więcej odległości. Nasz krok staje się dłuższy i nagle zaczynamy biec szybciej.
Są takie chwile, momenty otrzeźwienia, gdy spoglądamy na siebie z boku lub patrzymy w przeszłość i zdajemy sobie sprawę, że dokonaliśmy postępu i że jesteśmy o wiele lepiej wysportowani. To nas napędza. Tak rodzi się w nas pasja. :)
Gdyby szwagier tydzień temu nie miał wesela…
Gdyby wiatr nie wiał, bo wiało jak cholera…
Gdyby trasa była nieco bardziej płaska…
Gdyby sponsorzy sypali grubo hajsem gdy mówię „co łaska”…
Gdyby moja praca mnie tak nie męczyła…
Gdyby nie żona, gdyby nie dzieci, gdyby nie rodzina…
Gdyby moje koła miały stożek i kręciły się lekko…
Gdyby inni wiedzieli jak mi w życiu jest ciężko… (więcej…)