Głowa. Faktem jest, że głowa steruje naszym ciałem. Faktem jest też, że to dzięki niej odbieramy sygnały, jakie ciało wysyła w naszą stronę. Odnosząc się do cytatu z powyższego obrazka można stwierdzić, że rekordy w sporcie są takie proste do pobicia. Nie do końca.
Moim zdaniem to nie wygląda tak różowo. Bo przecież czym byłyby zawody, skoro każdy mający „mocną głowę” ;) mógłby pobiec dyszkę w 30 czy nawet 40 minut, bo się tak mocno zawziął. Istnieją pewne ograniczenia. Nie przeskoczymy fizyki, biologii i reakcji zachodzących w naszym organizmie. W momencie gdy wystrzelimy zbyt szybko ze startu, po pewnym czasie zwyczajnie skończy się nam para. Używając analogii, paliwo nie dotrze do tłoka. W takiej sytuacji, mocna głowa przyda nam się tylko do tego, aby na jałowym biegu (dalsza analogia do samochodów) potoczyć się jeszcze chwile nim wyhamujemy do zera. Sytuacja wcale nie należy do rzadkości. Sam jej doświadczyłem dość boleśnie na Biegu Westerplatte. Myślałem, że dam radę. Że dobrze zacznę pierwsze kilometry, a później będę zły, ojjj bardzo zły i z tą wściekłością popędzę do końca z taką samą prędkością. Zacząłem od <5:00 min/km i po czterech kilometrach miałem dość. Trener powiedział, że dla mnie zawody skończyły się nawet wcześniej. Silnik nie odprowadził produktów spalania i już do końca wyścigu nie działał prawidłowo. W efekcie nie zrealizowałem planu (choć życiówka była ale to nic nowego skoro dopiero uczę się biegać i wszystko w organizmie działa sprawniej), wymęczyłem się okrutnie i cieszę się, że wyraz mojej twarzy nie znalazł się na żadnej fotografii. W kolejnym biegu to ja miałem czas i siłę, by oglądać innych, co zaczęli zbyt mocno…
Historia miała miejsce jedenastego listopada. Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami… czyli w Gdyni. Pisałem już o tym biegu. Wtedy wszystko zagrało. Zacząłem wolniej, co kilometr przyspieszałem, oglądałem jak inni już płaczą, gdy ja wciąż się uśmiecham i jeszcze przyspieszam. Wracając do tematu głównego. Głowa pomaga. Nie trenujemy tylko mięśni odpowiedzialnych za ruszanie nogami. Nie trenujemy też tylko serca. Głowa daje nam dużo więcej. To dzięki niej, potrafimy wyjść z domu pobiegać, gdy zwyczajnie nam się nie chce. Również dzięki niej potrafimy pobiec na prawdziwe 100%. Nie mamy problemu zawziąć się i jeszcze przyspieszyć, jeszcze kawałeczek dobiec ze swoją prędkością do linii mety. Oczywiście tylko wtedy gdy nasze ciało zostało przygotowane do tej prędkości, na tym dystansie.
Dzięki temu tematowi, wróciły do mnie myśli z ostatnich kilometrów biegów, w których brałem ostatnio udział. Zawsze po zawodach, gdy już ochłonąłem, myślałem, że nie dałem z siebie wszystkiego. Nieprawda. Fakt, że mimo wielkich chęci i głowy, która nie chce odpuścić, zwolniłem, to nie była oznaka słabości i poddania, a zwykłe przegrzanie mojego wciąż bardzo słabego organizmu.
Podczas następnych zawodów zrób sobie test. Zacznij wolniej pierwszy kilometr. Przyspiesz na kolejnych. Nie przejmuj się, że w drugiej połowie będziesz musiał(a) gonić, by wykręcić to co sobie wymarzyłeś(aś). Ja 11.11 denerwowałem się, że będę musiał biec kilka kilometrów po 4:30 min/km, żeby dogonić „stracone” sekundy. I co? I pobiegłem po 4:30, dzięki czemu zrealizowałem plan i doznałem szoku, że w ogóle tak potrafię… czego i wam życzę :)
„Don’t tell me the sky’s the limit when there are footprints on the moon.”
Paul Brandt
Zdjęcie pochodzi z serwisu Pinterest.
0 komentarzy