10 osób z Endure Team startujących w tej imprezie. Podobno 6 z nich na podium. :P Mi zabrakło 31 sekund…
To nie był start na wycięcie. Po Mrągowie prawie nie trenowałem. Właściwie nic nie robiłem tylko przybierałem na wadze. ;) Dopiero na 3 dni przed startem zacząłem truchtać i lekko kręcić korbą żeby cokolwiek się rozruszać. Jeszcze nie wiem czy był to dobry czy zły pomysł natomiast…
Czasami organizm daje nam znaki, że coś jest nie tak. Nie zawsze są one wyraźne i można różne nie rozszyfrować. Tego dnia znak dla mnie był bardzo wyraźny. Szukając analogii… tak jakby ktoś wyrwał znak drogowy z ziemi i przywalił mi prosto w mordę (zdradziecką, a jakże). ;)
Zacznę zatem od końca, żeby było ciekawiej. ;) W pierwszej minucie zawodów osiągnąłem tętno 171 bpm. W piątej minucie – 178 bpm. Nie pamiętam czy dobijałem do tak wysokiego tętna podczas epickich finiszów w ostatnim czasie. Finalnie dobiłem do 181 uderzeń na minutę, a tempo było kiepskawe (poza pierwszą prostą – standard :D). Co śmieszniejsze na rowerze nadal trzymałem takie ekstremalne dla mnie wartości.
Kończąc wzmiankę o znakach jakie daje nam ciało. Infekcji na pewno się nie pozbyłem. Drugi bieg biegłem tempem 4:40, a tętno było w kosmosie. Przez całe zawody było ok. 20 uderzeń za wysokie.
A teraz zapraszam na pełną relację z Duathlon Ustka.
Przed startem
niewiele się działo. Zebraliśmy się dość wcześnie żeby załatwić wszystkie sprawy i zostało sporo czasu i okazji do rozmowy. Pierwszy raz było tak integracyjnie. :)
W strefie zmian do koszyka trafił kask i buty… that’s all. :) Ciekawe doświadczenie. Przy okazji chciałem przetestować start „na lekko”, tj. bez objadania się w dniu startu i bez picia i jedzenia podczas zawodów, bo przecież są krótkie.
Zjadłem o 7 śniadanie i o 10 dojadłem drożdżówką. Trochę mało jak na mnie. Start był o 12. W międzyczasie dopiłem litr izotoniku (a w zasadzie cieczą hipotoniczną, bo specjalnie zrobiłem dość rozwodniony).
Obchodząc strefę zmian bardziej skupiłem się nad tym gdzie w ogóle jest wbieg i wybieg niż nad tym gdzie w ogóle znajduje się mój rower (patrząc od strony wbiegania). Piszę to by ubiec to co później nastąpi. ;)
Start.
Godzinę przed nami wystartował dystans długi. Teoretycznie 10-40-5. Nasz był teoretycznie 5-20-2,5. Faktycznie wyszło 5-15-2,5 czyli biegowo było wszystko ok. ;)
Jeszcze przed startem przywitałem się z Pawłem, za którym pogoń w Mrągowie zakończyła się fiaskiem. ;) Na starcie stawił się również kolega Arek, którego wspominałem w relacji z biegu majowego. Ogółem mówiąc fajna ekipa do ścigania się i wzajemnego napędzania. Nie myślałem natomiast, że będziemy rywalizować ze sobą aż tak bezpośrednio… tak blisko.
Po wystrzale startera grupa około 90 osób ruszyła do przodu. Po paruset metrach się przerzedziło i okazało się, że biegniemy w trójkę: Arek, Paweł i ja. A właściwie Paweł, ja i Arek. :P Nie minęło wiele czasu jak kolejność zmieniła się na Arek, Paweł i ja z tą różnicą, że nie biegliśmy już razem tylko Arek uciekł na parędziesiąt metrów.
Tempo biegu nie było zachwycające a my sapaliśmy jak byki na arenie. :P O ile na początku myślałem, że nie utrzymam pleców Pawła, o tyle w drugiej części pierwszego biegu tempo tak siadło, że postanowiłem go wyprzedzić. Gdy tylko to zrobiłem dostałem wiatrem po ryju i to był moment gdy zrozumiałem, że była to zła decyzja. ;) Z drugiej strony nie chciałem, by nam Arkadiusz uciekł. :P
Arek się znalazł. Gdy dobiegałem do strefy zmian
i wybiegłem zza zakrętu prawie się zderzyliśmy. Otóż kolega wbiegł do strefy, zaplątał się i rozpoczął jakieś dziwne poszukiwania. Tym samym straciłem na pewno medal #Janusza zawodów. :P
Wbiegając do strefy zacząłem się zastanawiać gdzie właściwie jest mój rower. Wbiegłem nawet w dobrą alejkę (strefa była mała, a rower wisiał dość skrajnie, więc nie było to mega trudne). Zatrzymałem się przy rowerze z numerem 286 i nie był to mój rower. W tym momencie wszedłem w tryb zadumy. :D Sprawdziłem numer na nadgarstku… ahhh… to ja mam 296! Ubaw po pachy. ;)
Zza strefy odezwali się konferansjerzy imprezy, że kolega Marcin z Endure Team szuka roweru. Byłem w tym momencie w wybornym humorze, więc tylko się odwróciłem i zaśmiałem. :) Mimo pozytywnego odbioru nie wiem czy mogę polecić takie przypadłości innym zawodnikom. ;)
Biegnąc z rowerem
starałem się szukać wzrokiem kto mi ile uciekł. Za belką była długa prosta i nie dojrzałem żadnego z chłopaków co mnie nieco zdziwiło. Nie chciałem obracać się w kierunku strefy, bo mocno sapałem i biegłem niezbyt stabilnie. Po zawodach dowiedziałem się, że Arek wybiegł zaraz za mną, a Paweł chwilkę już do nas stracił. Swoją drogą Paweł pisał na swoim FB, że też był z jakąś infekcją za pan brat.
Nie oglądałem się jednak za siebie. Nie wiedziałem jaką mam przewagę. W sumie to nawet nie wiedziałem czy jestem „pierwszy” z naszej trójki, więc wypatrywałem ludzi na mijankach. A mijanek było trochę. W ogóle trasa była dziwna. W wielu miejscach mega kręta, a zakręty ciasne i ostre. Dwa razy nawet miałem mindfu*ka gdzie mam jechać, bo trasa co prawda była wyznaczona ale nie chciało mi się wierzyć, że mam jechać tam gdzie wskazują barierki. :P Swoją drogą fajnie podsumował trasę kolarską (jak i podbiegi na trasie biegowej) Kamil z Endure team.
Suma sumarum fajnie mi się jechało. Trochę zrywów, sporo hamowania i przyspieszania, ciasne zakręty. Na początku było trochę strasznie ale zyskiwałem na pewności siebie i „cornering” wychodził mi całkiem nieźle. Jak na moje umiejętności jazdy szosą, mogę powiedzieć, że nawet lekko ryzykowałem na ciasnych łukach 60-90 stopni ale chcę zwrócić uwagę, że oceniam to przez „moje umiejętności jazdy szosą”. ;) Bawiłem się tymi zakrętami.
Wracając jeszcze do początku etapu rowerowego. Zapomniałem w strefie odwrócić numeru na plecy. Teraz już wiem dlaczego powinno się to robić. Numer był nisko i siadając przygniotłem go tyłkiem przy okazji zrywając jeden ze sznurków. Nie wiedziałem czy zerwałem jeden czy dwa sznurki ale po jakimś czasie skonstatowałem że chyba-może-napewno jeden sznureczek i obróciłem wreszcie numer do tyłu. Sytuacja podobna jak na ostatnim triathlonie – jakieś fatum. ;)
Z uwagi na mnogość mijanek zacząłem wypatrywać chłopaków za mną. Paweł wyprzedził Arka ale nie było niebezpieczeństwa, że zaraz mnie zaatakuje. O dziwo. Nie wiem czemu ale nieco się demotywowałem, że nie wiem czy przewaga rośnie czy maleje i doszedłem do wniosku, że wolę gonić niż być gonionym. Oczywiście z logicznego punktu widzenia jest to bez sensu, bo każdy wypruwa z siebie flaki i jak ma jeszcze przyspieszyć żeby dogonić gościa przed sobą, to tworzy się „system error”. ;)
Końcówkę etapu kolarskiego jechałem na sporej zajawce. To był taki zwykły zaciesz. Zaciesz spowodowany tym, że kręcę, nic ponadto. Fajna sprawa tak móc sobie wystartować w zawodach. :D Polecam ten styl!
Owy radosny nastrój spowodował, że zobaczyłem przed sobą bramę Radia Gdańsk, która jednocześnie stanowiła belkę. Miałem do niej paręset metrów. Tym samym zacząłem procedurę wyjmowania nóg z butów, która z uwagi na pośpiech wyszła mega szybko (ale i sprawnie, za co dziękuję sobie i ćwiczeniom tego elementu). Tym razem nie miałem obaw że się wywrócę tylko zaraz po zdjęciu butów przerzuciłem nogę i od razu mogłem zeskakiwać, bo byłem już prawie na belce. Podsumowując: just in time.
Druga strefa zmian
Wyszła lepiej. ;) Wiedziałem gdzie odwiesić rower, przebranie było ekspresowe i pełen wiary w sukces operacji „pierwszy z naszej trójki” wyleciałem, bojowo nastawiony na ostatnie 2,5 km biegu.
Bojowe nastawienie minęło po 50-60m…
Z bojowym nastawieniem biegłem po 4:00. Średnie tempo tych 2500m wyszło 4:40. Czyli dobre tempo maratońskie. ;) Tętno i tak było w kosmosie.
Po pierwszym biegu, na rowerze jechało mi się doskonale. Po rowerze, drugi bieg był drętwy. Szurałem stopami, byłem mega pochylony do przodu. Czekałem na Zgon v.2.0, by móc paść na chodnik. Coś tam próbowałem się kulać, żeby mnie koledzy nie dogonili. :P Była jeszcze wola walki ale gdyby ktoś mnie wyprzedził, to fizycznie nie byłbym w stanie odpowiedzieć.
Teraz jest czas na kilka słów o trasie biegowej. Zarówno tej pierwszej jak i drugiej. Były na niej schody i solidne podbiegi. Takie solidne solidne, na których nie trenuje się nawet podbiegów, bo są „za solidne”. Kamil z Endure w swoim wpisie ustalił, że nachylenie wynosiło 14%. ;) O ile przy pierwszym biegu, wdrapanie się na największą górę zwieńczyłem zajawką, bo oczom ukazał się piękny widok, o tyle przy drugim biegu zacząłem pod nosem przeklinać. ;)
Ten największy podbieg to był taki mega garb, czyli zaraz po podbiegu był ostry zbieg… zaraz potem nawrotka i… powtórka z rozrywki. Dobry humor powrócił gdy zobaczyłem Pawła jak zbiega. Leciał wymachując rękoma żeby się nie wywrócić. Wyglądało to jakby wyjął bezpieczniki i szedł „all-in” (choć twarz nie była zbytnio pokerowa ;) ;) ;)). Pojawił się lekki niepokój ale do mety był kilometr z hakiem, a ja miałem z 30 sekund przewagi (tzn. tak mi się wydawało, bo realnie miałem chyba z 50″). Dużo, nie dużo. Patrząc na moje tempo vs. tempo mnie samego gdy zostawię sobie siły na koniec i odpale, to przewaga może stopnieć bardzo szybko.
Ostatnie pół kilometra biegłem z jakimś ziomkiem z długiego dystansu. Pogadaliśmy nawet chwilę, pobiegł z nami trochę kamerzysta (#ParcieNaSzkłoAlert ;)), na czerwonym dywanie przybiliśmy piątkę i dumnie wkroczyliśmy na metę. Dopiero na ostatniej prostej zacząłem się oglądać do tyłu. Nie było nikogo a owa prosta była długa. Kamień z serca. :)
Finalnie czasy per dyscyplina kształtowały się następująco:
- Run 1 – 00:20:44 (14 czas w stawce)
- T1 – 00:01:13
- Bike – 00:28:05 (10 czas w stawce :))
- T2 – 00:00:53
- Run 2 – 00:11:50 (22 czas w stawce :()
Lubię gdy są takie dokładne podsumowania. Widać wtedy czy siły zostały dobrze rozłożone. ;) Spadek z 14 na 22 miejsce przy porównaniu obu biegów nie jest kosmicznie duży ale jednak znaczący. Szczególnie, że od momentu gdy wsiadłem na rower, do mety nie wyprzedziłem chyba żadnego zawodnika z mojego dystansu.
Wideorelacja z zawodów
A teraz mały przerywnik. Kręcąc się po okolicy pozwoliłem sobie również nagrać relację z zawodów. Dużo mojego gadania i trochę widoków. ;)
Za metą
działy się rzeczy fajne. Super klimat, dobra atmosfera w teamie (więcej na powyższym wideo) itp. Pogadaliśmy, poczekaliśmy na ceremonie i poszliśmy do knajpki na ciacho. I wtedy zaczęły się schody.
Doszło do mnie chyba zmęczenie, może kwestie braku jedzenia (aczkolwiek jestem na 100% pewien, że mam duuuuuże zapasy energii w tkance tłuszczowej ;)). Pewnie za mało piłem ale nie przypuszczałem takiego efektu. Mimo, że w knajpce wygodnie się rozsiadłem to z minuty na minutę następował coraz większy zjazd. Wyglądałem raczej blado. Gdy wjechało ciasto na stół miałem mega niechęć do jedzenia. Wdusiłem w siebie ale to był błąd (choć dokładny opis sobie podaruje ;)).
Szczęście takie, że jechałem na zawody z Marcinem Sobczakiem, więc wsiadł za kółko i zawiózł nas do Rumi. Dla mnie trudnością było nawet siedzenie w samochodzie. Trochę szkoda, że moja głowa i żołądek tak konkretnie się zbuntowały, bo było mega fajnie.
Tym samym zakończyliśmy sezon multisport 2017. Z przytupem, bo nasze biało-czerwono-czarne stroje często pokazywały się na podium. :) Gdy sprawdzałem wyniki zobaczyłem, że jestem czwarty w kategorii. Trzecie miejsce zajął gość bezpośrednio nade mną w klasyf. OPEN. Straciłem do niego równe 30 sekund. W takich sytuacjach w głowie rozbrzmiewa mi głównie jedna myśl, którą w sobie pielęgnuje – „jeszcze nie zasłużyłeś”. Taka jest prawda i nie ma co się przejmować tylko iść dalej.
Po jakimś czasie dotarło do mnie, że przecież klasyfikacja OPEN nie dubluje się z kategoriami wiekowymi i jeśli ktoś z mojej kat. M2 jest w TOP 3 OPEN, to będzie dobrze dla mnie. Okazało się jednak że cała trójka jest z M1, więc sorry panie Marcinie. ;) Tym razem starałem się sobie wmówić co innego. Jeśli bym wszedł na to podium, to można by to porównać do kalkulacji awansu reprezentacji Polski w piłce nożnej kilka lat temu: czyli liczyć na remis w innym meczu, przegrany mecz lidera grupy i zaćmienie księżyca przy jednoczesnym zobaczeniu jednorożca. Dobra, koniec samobiczowania. ;) Trzeba działać dalej. :)
… czego sobie i wam życzę. Pozdro!
P.S. Za tytułowe zdjęcie dziękuję organizatorom Duathlon Ustka. :)
0 komentarzy