Zima, zima, zima, a ludzie biegają górami, dolinami, po śniegu, błocie, lodzie i asfalcie. Obecnie nie widać za bardzo oznak wiosny za oknem, czyli wszystko jest zgodnie z naturą. W końcu mamy styczeń. Obiecuję jednak, że wiosna przyjdzie. Dlatego też ludki trenują teraz, by wiosenne starty zakończyły się uśmiechem na twarzy. Jak to się mówi: płacz na treningu, śmiej się podczas walki.
To był dopiero mój pierwszy mocniejszy tydzień przygotowań do 30.03. Wciąż próbuję dojść do zdrowia i średnio mi to wychodzi. Nie przeszkadza to jednak aby realizować treningi. Trochę stawiam sytuację na ostrzu noża. Jak się rozłożę to już totalnie, a jak nie to… co mnie nie zabije to wzmocni ;) Próby wskakiwania do wody z morsami odkładam na później (to już chyba któryś rok. Zaczyna być tak, że każda wymówka jest dobra by nie wchodzić do wody hehe).
Standardowo realizowałem w tygodniu cztery treningi biegowe. Były też dwie wizyty na pływalni ale to (jak zwykle) pominę milczeniem. Pierwszy trening ósemka nieco szybszego rozbiegania, ćwiczenia i podbiegi. Pierwsze podbiegi jakie realizuje pod wodzą coach’a. Sześć setek na spokojnie. Łapy elegancko wylatywały do tyłu, trochę się zdyszałem. Górka w miarę elegancka – zegarek pokazywał 4-5% nachylenia, jednak o ile w przypadku odległości można zaufać pomiarowi, o tyle przy wysokości jakoś nie wierzę w dokładność tego pomiaru. Czy jest na sali geodeta? ;) ).
Następnie przyszedł czas na Bieg z Narastającą Prędkością. To też trochę nowość dla mnie. Zaczęło się od tętna do 140 bpm i co 2 km miało rosnąć o 5 bpm. Wychodziło tak, że dziewiąty i dziesiąty kilometr robiłem do 160 bpm. Wtedy prędkości wychodziły w okolicach 4:50 min/km. Znaczy to tyle, że nogi mi nie zamarzły zupełnie i jeszcze coś się ruszam ;) Wymęczyłem się okropnie… czyli było dobrze.
W sobotę spokojna dyszka, ćwiczenia, przyspieszenia, bla bla bla. Dosyć lekko. Moja dyspozycja była kiepska więc cieszę się, że tego dnia nie miało być większej harówki. Bóle szyi, głowy, gardła, do tego (jak się okazało po paru godzinach) gorączka, chodziłem (i biegałem) po świecie delikatnie zamroczony. Było minęło. Nie rozłożyło mnie to na łopatki i w niedzielę zrobiłem długie wybieganie. Niecałe 17 km po leśnych górkach. Wspominam bardzo miło. Odwiedziłem pobliskie drzewka, wioski, pagórki i dróżki ;)
Tytułowe zdjęcie pochodzi z własnego alFonsa. Zostało zrobione właśnie w niedzielę. Słoneczkoooo!!! Kolejny tydzień będzie bardzo podobny do tego, tylko nieznacznie cięższy. Dłużej, więcej, ciężej, szybciej – tak ma być… i jeśli zdrowie pozwoli, tak będzie!
Zazdroszczę tego, że masz tyle czasu na treningi. Super. Ja chyba zacznę biegać o północy, żeby w ogóle móc biegać.
No nie moge narzekać. Jakoś się układam z żonką i jest git :) Wiesz, ja również mam dwójkę dzieci i takie tam. Jednak w pracy ogarniam wszystkie tematy i resztę dnia mam na własne obowiązki i przyjemności.