Wiedziałem, że będzie bolało. Nastawiałem się na ból. Musiało boleć. Nie wiedziałem jednak, że organizm zaatakuje mnie w ten sposób. Myślałem, że na ostatnim kilometrze stanę i zegnę się w pół. Brzuch dawał o sobie znać od piątego kilometra ale ostatnie dwa, to była walka o życie. Po minięciu linii mety wszystko co złe minęło. Pozostała tylko radość z nowego PB. :)
Przygotowania do Biegu Świętojańskiego przebiegały sprawnie. Treningi odhaczane były raczej zgodnie z planem, a walka z wszelkimi „nie chce mi się”, „pada”, „nie mam czasu” za każdym razem była wygrana (choć do lekkich nie należała). Czasami napisałem parę zdań o treningach na Facebooku. Z ostatnich tygodni najbardziej zapadły mi w pamięci dwie akcje.
Jedną z nich to był trening 18-kilometrowy, którego główną część stanowiły odcinki 2-kilometrowe. 5 x 2km z przerwami 500m w truchcie. Tempa były rozpisane następująco: 4:40, 30, 30, 25, 20 – czyli im dalej tym szybciej. Pierwsze 3 x 2 km wychodziły co do sekundy zgodnie z planem. :) Biegło się mega luźno co mnie mocno zaskoczyło. Problem zaczął się przy tempie 4:25’/km, bo zacząłem sapać i musiałem zacząć się starać szybko przebierać nogami. Gdy zacząłem się starać, to zamiast 4:25, wyszło 4:20. :) Kolejne dwa tysiączki zamiast 4:20, wyszły 4:15. :) :) Dość konkretnie, szczególnie jak dla mnie. Warto zauważyć, że te najszybsze odcinki wypadały na ok. 15 kilometr treningu, gdzie nogi były już trochę zmęczone.
Drugi z treningów przygotowujących do Nocnego Biegu Świętojańskiego, który zrobił na mnie wrażenie to szybkie, krótkie kawałki, które biegałem po stadionie. Takie jakby interwały ze zmiennym czasem biegu szybkiego, na przemian z wolnym. Wyglądało to tak: 30″/30″ później 1’/1′ i dalej 2’/2′ – 3’/3′ – 2’/2′ – 1’/1′ – 30″/30″. Ambitny plan miałem taki, by się zmęczyć i biegać poniżej 4:00’/km chociaż te krótsze kawałki. ;) Cóż, wyszło tak, że odcinki krótkie biegałem nawet tempem 3:10’/km, a najdłuższy 3-minutowy poszedł tempem 3:47’/km. Pamiętam, że byłem mega zasapany ale też i strasznie zadowolony. Te treningi uchyliły mi nieco wiedzy na temat siebie samego i własnego rozwoju biegowego. :) Do zawodów podszedłem zmotywowany, chociaż jak zawsze miałem swoje obawy.
Przed zawodami było sporo czasu żeby odpocząć. Niczym się nie musiałem martwić i leżakowałem sobie w domu. Na start pojechaliśmy paroosobową ekipą z Rumi. Parkowanie, krótki spacer i zaczęliśmy trucht. Rozgrzewka się elegancko rozciągnęła w czasie. O to mi chodziło. Noga dokuczała ale była rozgrzana. Po strzale z Błyskawicy zapomniałem o bólu. Z samego wyścigu niewiele pamiętam. Był mega tłok ale szybko zrobiło się nieco luźniej. Nowa-stara trasa moim zdaniem się sprawdziła, aczkolwiek nie mam doświadczenia ze startów w nieco szybszych strefach startowych. Na piątym kilometrze zagadnęła mnie jakaś kobieta, pytając o czas półmetka. Rzuciłem, że ok. 22:40 i poirytowany pobiegłem dalej. Tempo wydawało mi się dobre, byłem już lekko zasapany, przede mną był podbieg na ul. Świętojańskiej, a ja miałem pobiec drugie 5 km, najlepiej w równe 20 minut. Takich rzeczy to nawet na płaskim Parkrunie 5k nie grali. W rzeczywistości półmetek minąłem po 21:38. Od razu napiszę, że druga piątka wyszła około 40 sekund szybciej i to mimo ponad kilometrowego podbiegu. :) Na temat ostatnich trzech kilometrów nie będę się rozpisywał, bo dzięki bólowi brzucha musiałbym napisać wiele niecenzuralnych słów. Ujmując wszystko w jedno słowo: WALKA!
To były super zawody. Całkiem dobry finisz, dużo serca i walki. Po picie się nie zatrzymywałem, bo nie chciałem tracić na to czasu i ryzykować zderzenia z innymi biegaczami. :P Nowa życiówka bardzo cieszy. W maju udało się wyprzedzić „starego siebie” o równe 3 minuty. Teraz o kolejne 130 sekund. Przed zawodami nie wiedziałem czy poprzedni bieg nie był czasem takim pozytywnym wypadkiem przy pracy. ;) Teraz wiem, że najzwyczajniej w świecie potrafię już biegać tempem 4:15 przez 10 kilometrów. Ale frajda! Jeszcze większy „fun” sprawiło mi delektowanie się czasami ostatnich dwóch kilometrów. Już przed zawodami nastawiałem się na to, że ostatnie dwa kilometry ruszę tempem, które albo mnie powali na ziemie albo dobiegnę z wywieszonym językiem. Udało się złamać tempo 4:00’/km zarówno na 9 jak i na 10 kaemie. Ten fakt chyba cieszy mnie bardziej niż nowy rekord życiowy. :)
Na koniec chciałem pochwalić organizatorów. Coraz bardziej starają się ustawiać niekumatych ludzi w strefach. Pojawiło się sporo osób porządkowych, które informowały ludzi, że kolor zielony różni się od koloru żółtego lub granatowego. :/ Przed imprezą pojawił się też filmik z trasy z informacjami co i jak. Fajna sprawa. Pierwszy raz spotkałem się z tym na Półmaratonie Warszawskim.
Propsy lecą również w stronę Doroty, która przybyła na Skwerek o kulach, by przyjrzeć się zawodom i przy okazji pokibicować. Zresztą zarówno przed startem jak i za linią mety udało się spotkać znajomych, których bardzo dawno nie widziałem. Nie ma to jak na gorąco podzielić się z kimś radością z ukończenia zawodów i nowego PB. ;)
Na „do widzenia” zaczęło trochę kropić, a organizm szybko zaczął się wychładzać. Trzeba było załatwić sobie worek na śmieci i pospacerować 2 km, opustoszałymi już gdyńskimi uliczkami w kierunku parkingu. Idąc tak zupełnie samemu pewnie wyglądałem głupio ale… uśmiech z twarzy nie znikał (chyba tylko do zdjęcia :P ). :) 42:33!
0 komentarzy
Funkcja trackback/Funkcja pingback