To miał być obfity w zdarzenia poniedziałek. Bartek szedł do szkoły, ja zaczynałem plan treningowy. Temat szkoły, mimo że bardzo emocjonujący opuszczę, gdyż ten blog ma być w miarę tematyczny więc własnych przeżyć ze szkoły podstawowe opisywać nie będę.
Chciałem nawiązać do tematu tego wpisu. Nie wiem skąd biorą mi się pomysły na tak dziwaczne temaciki ale lubię to :) Otóż zgodnie z rozpisanym planem wieczorem poszedłem na wybieg (taki prawie jak dla modeli i modelek, choć „prawie” robi dużą różnicę). Na dzień dobry zawiodła mnie pogoda. Tylko wychyliłem głowę z klatki i przestało padać. Całe nastawienie na bieg w deszczu poszło w chooooo ;) Mówi się trudno i biega się dalej. Najpierw wolne kółko po Rumi – 6km z HR poniżej 140. Rozruch bardzo sympatyczny, bez zmęczenia. Tak obliczyłem kółko żeby przed 6km wpaść na MOSiR w Rumi. Dobiegłem w okolicach piątego „kaema”. Bardzo fajnie gdyż mogłem sobie spokojnie dobiegać 2-3 kółka żeby zrobić zaplanowaną szóstkę i tutaj zaczęły się jaja… albo skończyły.
Lejące się z nieba krople utworzyły w ciągu dnia cudowne oczka wodne wzdłuż żwirowej bieżni, które to wraz z wszechogarniającą, równo przystrzyżoną trawką murawy stadionu tworzyły cudowny widok. Mniej poetycko mówiąc, w wielu miejscach trzeba było dygać wzdłuż zewnętrznego chodnika lub wewnątrz po mokrej murawie, by nie przejść z biegu do żabki (kałuże były zbyt płytkie na kraula ;) ). Było szarawo, oświetlenie jakieś takie słabe, ja miałem czapeczke na głowie ale oczywiście kontrolowałem co znajduje się przede mną… no może czasami byłem lekko rozkojarzony. I nagle, omijając kałużę po stronie zewnętrznej, okazało się że na wysokości czoła znajdował się daszek ochraniający zawodników z ławki rezerwowej przed deszczem. Jak żem nie jebł. Nogi pobiegły dalej ale głowa została w miejscu odchylając się nagle do tyłu i naciągając mięśnie w szyi. Siad płaski w moim wykonaniu było szybszy niż ping Neostrady jeszcze kilka lat temu. Tak to jest jak nogi nie zgrają się z głową. Pupa od razu siedzi na chodniku. W ciągu kilkunastu sekund się otrząsłem i kontynuowałem bieg. Nie ma lekko ;)
Dalej, po rozciąganku były przyspieszenia. Robiłem je na murawie boiska – w tą i z powrotem. Bardzo sympatycznie. Trochę zmoczyłem buty ale było tak milusio i mięćciuso (OMG!), że nie mogłem tego zrobić inaczej. Na koniec rozbiegałem sobie 2 km znowu z HR poniżej 140 i dobiegłem do domku. Krew nie spływała mi na oczy, mam tylko mega guza i trochę przecięte czoło. Wstrząśnienia chyba nie ma (do sprawdzenia), bo ani przytomności nie straciłem, ani nie było wymiotów. Chociaż dzisiaj zaobserwowałem lekko obniżone tętno i ból głowy utrzymujący się od rana. Trzeba będzie to sprawdzić.
Tak, to był obfity w zdarzenia poniedziałek.
0 komentarzy