Mimo sporej ilości kilometrów było fajnie. Co prawda brak zegarka utrudniał wygodne prowadzenie treningów ale nic z tym nie zrobię. Starałem się wykonać to, co zadał coach, tak jak umiałem najlepiej.
W tym tygodniu treningi numer 1 i 3, to były wolne, długie wybiegania. W poniedziałek zrobiłem 18, a w czwartek 20 kilometrów. Pomijając poniedziałkowy ból stopy, szło ok. W czwartek mimo dłuższego dystansu, stopa aż tak ostro nie uwierała. Myślałem, że po serii krótszych treningów przez cały okres letni, będę miał jakieś specjalne wrażenia z tego typu treningów. Stety lub niestety nie było w nich nic specjalnego. Te 20 km w spokojnym tempie nie są już niczym specjalnym, z czego się cieszę (może oprócz czwartkowej ulewy ;) ). Jeszcze mocniej raduje się, że całe 20 km biegłem z prawidłową postawą. Przynajmniej takie miałem wrażenie. Super. :) Postawa jednak nie wytrzymywała prób, przy okazji szybszych treningów… ale o tym później.
Przy okazji, czasami mi się nudziło. ;)
Trening numer 2 i 5 były mocniejszymi akcentami – o nich później. Był jeszcze trening numer 4, który nie został wykonany zgodnie z planem, ponieważ po 10 spokojnych kilometrach odebrałem telefon, po którym musiałem w trybie pilnym zjawić się w domu. W sumie po owych 10 km miały być ćwiczenia + 10 przyspieszeń na stadionie – więc kilometrażowo zrobiłem większość roboty ale jakościowo… trochę szkoda. No cóż – priorytety.
Wracając do mocniejszych jednostek. W planie był wtorkowy bieg ciągły oraz sobotni bieg tempowy. Mimo chęci nie jestem w stanie odtworzyć dokładnego tempa, w jakim biegłem te kawałki. To samo z tętnem. Ch… mnie strzela z tym Garminem. :/ Nawet nie wiem w jakim jestem miejscu z przygotowaniami. Mam nadzieję, że trener to wie. ;) Niby czuję się ok ale nie znam swojego organizmu jeszcze tak dobrze. Z drugiej strony, może właśnie czas na jakiś start bez żadnych gadżetów żeby wsłuchać się w oddech na pełnych obrotach… Wracając do treningu. Wtorek – 10 km do 160<bpm. Często gęsto tętno było niższe, bo nie mając cyferek przed oczami łatwo było oszukiwać i nie trzymać jakiegoś kozackiego tempa. :( Co prawda starałem się ale czułem w serduchu, że nie realizuje wszystkiego tak jak powinienem. Dużo lepiej było w sobotę. Do wykonania było 10 x 1 km tempem 4:30 z 200-metrową przerwą między owymi tysiączkami. To szło całkiem fajnie. Tylko przez 2 kilosy miałem ostry wiatr w ryło, a poza tym płaski asfalt, dobre samopoczucie, noga podawała. ;) Czułem że na ostatnich kilometrach biodra nie były już tak wysunięte jak powinny. Lekko się złamałem w połowie ale tragedii nie było. Ten ostatni trening w tym tygodniu nastroił mnie bardzo optymistycznie do dalszego biegania. :)
Porównując dwa ostatnie tygodnie widać lekki wyskok z objętością tygodniową. To chyba mój rekord. :) Fajna cyfra. :) Core zamiast raz na 2 tygodnie powinienem robić raz na 2 dni. Cóż, Chabowskim nie będę, mimo zgodności imion. :P
Tytułowe zdjęcie pochodzi ze strony unsplash.com.
0 komentarzy
Funkcja trackback/Funkcja pingback