Bieg na przetarcie, na tzw. przewentylowanie płuc oraz przepłukanie krwiobiegu. ;) Od dawien dawna nie biegałem w okolicach 4:00’/km nawet… gdy powinienem tak biec. Zwyczajnie nie miałem pary… albo głowa nie chciała wspópracować.
Na piątkę nie biegłem też od dawien dawna. Zdarzało mi się biegać w Park Runach ale w sumie od życiówki na 5 km we wrześniu 2014 roku chyba nie biegałem na maxa. Czasami chciałem ale w połowie trasy rezygnowałem i zwalniałem, bo „było ciężko” lol. Sprawdzając teraz uświadomiłem sobie, że minęły 2 lata, a ja trochę stoję w miejscu jeśli chodzi o szybkość. :( Tak to jest jak człowiek chce wydłużać dystans.

Odrzućmy nieśmiałość ;) Pierwsza linia moja :P
Park Tour miał być próbą odświeżenia sobie jak biega się w pałę 3 km, a później utrzymuje tempo. ;) Pogodziłem się z myślą, że 40′ na dychę nie pęknie w tym roku ale zawsze gdzieś tam z tyłu głowy są marzenia, do których dążymy. ;) Wierzę Panu Skarżyńskiemu, że by pobiec sub40 na dychę trzeba najpierw pobiec 19′ z sekundami na piątkę.
Do Gdańska przyjechałem trochę na ostatnią chwilę. A może w sam raz… zrobiłem rozgrzewkę, rozciąganie, dogrzanie, jeszcze parę wymachów nóg i było 6 minut do startu. Bardzo fajnie to zagrało. Miałem ograniczony czas do startu, więc skupiłem się na tym co powinienem zrobić zamiast szukania znajomych do gadania. Takie rozmowy rozleniwiają mnie później i rozgrzewka wychodzi „tak se”.

Bohater pierwszej prostej! ;D Wyprostowany, skupiony, jeszcze-nie-walczący-o-życie
Na 5 minut do startu grzecznie staliśmy za linią startową. Z przodu stały dziewczyny, które śmiały się, że stoją w pierwszej linii i że to tak nie wypada. Po kolejnej prośbie razem z paroma zawodnikami przeszliśmy do przodu. ;) Jeszcze sobie szybko przypomniałem strategię na bieg – powrót do korzeni, czyli positive split LOL :D ;) ;) ;)
3… 2… 1… i poszliśmy. Wyrwałem do przodu. Wiatr we włosach itp. Po chwili obróciłem się do tyłu, a tam pusto. :P Zwolniłem. Po biegu kolega Darek powiedział, że „nieźle tempo narzuciłeś na początku”, co w moim języku oznaczało „to nie było moje tempo”. ;) No ale fejm będzie się zgadzał jak zobaczę zdjęcia z pierwszej prostej, na których jestem z przodu LOL :)
Po chwili biegliśmy już chyba w 5 osób. Długo to nie trwało bo po kilometrze chłopak w koszulce Ziaja lekko wyrwał do przodu, a za nim kolega Darek. Przyspieszyłem i nawet chciałem do nich dołączyć ale po kilku krokach zrozumiałem, że to nie moja liga. Zostaliśmy w trójkę. Chwilę poprowadziłem ja, później jeden z młodzieniaszków. :) W takiej konfiguracji skończyliśmy pierwsze okrążenie, a więc półmetek biegu.

Pierwsze okrężenie. Lecimy w trójkę.
Zaraz potem tempo prowadzącego naszą grupę siadło, a ja spokojnie biegłem za nim. Drugi z młodzieniaszków z naszej trójki (nie, ja nie byłem trzecim z młodzieniaszków ;-)) nie zamierzał aż tak zwalniać, więc wyszedł do przodu. Baj de łej, okazało się, że to byli bracia. :) Kolejne kilometry mijały w ten sposób, że usiłowałem trzymać się pleców przede mną, a kolega, który wcześniej nas prowadził zostawał coraz bardziej z tyłu. Właściwie to zostaliśmy we dwójkę.
Wcześniej gdy mijaliśmy półmetek zawodów, Jacek, prowadzący konferansjerkę zapowiadał ciekawą walkę o trzecie miejsce. Żeby zająć myśli ciągle o tym myślałem. Trzymanie pleców było małym wyzwaniem. Zastanawiałem się jakie są moje szanse na finiszu. Oczywiście głowa musiała zdewastować mobilizacje, więc pomyślałem, ze w szybkim biegu młody zwykle wygra ze starym. :P Ku mojej uciesze tempo minimalnie siadło. Nawet podchodziłem parę razy do próby wyprzedzenia kolegi (aka dania zmiany na prowadzeniu) ale jakoś mi się nie chciało. :P Cieszyłem się, że zamiast rzeźby „na czas”, bieg zmienił się w zawody „o miejsce”. A pisząc konkretniej: nie było mnie, płuca nie dawały rady, sapałem okrutnie. :)

Krótki podbieg…
Na ostatnim kilometrze był garb: ostry, krótki podbieg i zaraz za nim taki sam zbieg. Postanowiłem, że to będzie miejsce walki głowy z ciałem. Moja ciężka dupa słabo radzi sobie z podobiegami ale długie nogi na zbiegach dają radę.

… dojście i na zbiegu OZD ;) Sylwetka zgięta jak niedomknięty scyzoryk. :P
Na podbiegu, który miał kilka metrów długości już miałem dość. ;) Na zbiegu zerwałem się do przodu aż ledwo co wyrobiłem na zakręcie na dole. Po 30 sekundach było po mnie i chciałem się poddać. Gdy obracałem się za siebie zobaczyłem że kilkumetrowa przewaga zmieniła się w kilkunastometrową. Rozpaczliwie starałem się biec dalej, byle dobiec do mety. Przed metą już był luz, bo trzecie miejsce było niezagrożone. :D
Podsumowując: powyżej napisałem jak się czułem. I tu się zaczynają schody. Głowa nie powinna myśleć czy już dać oczom płakać czy nie, tylko co zrobić, by biec szybciej i efektywniej. Myślę, że tutaj leży spory problem w moim przypadku. Podczas biegu takie rzeczy jak brak oddechu, ciche wołanie „nie mogę”, walące serce itp. w ogóle nie powinny zaprzątać głowy. Liczy się ogień, a całą resztę trzeba mieć w d…e ;) A że d…a jest duża, to na pewno jest pojemna i zmieści wiele „nie mogów”. ;) No nic. Walczymy dalej. W kalendarzu są jakieś ;) maratony do przebiegniecia, a że maratonów (mam nadzieję) nie będę już biegał przez jakiś czas, to wypadałoby zrobić w jednym z nich jakąś elegancką życiówkę 3:2X.
Na koniec jeszcze parę słów o cyklu zawodów Park Tour. Lubię nowe i kameralne imprezy, bo jedynie na nich jest możliwość biegania w małych grupkach i próby rozgrywania jakiejś taktyki. Fajnie, że są imprezy, by nawet biegający na takim poziomie jak ja mogli zasmakować bezpośredniej rywalizacji o jednocyfrowe miejsce w open. :) Przed startem nieco obawiałem się co się stanie jak będę biegł pierwszy, czy nie pogubię się albo nie pomylę trasy. W tym przypadku nie było o tym mowy. Na każdym zakręcie stała jakaś osoba kierująca ruchem. Bardzo polecam kolejne edycje!
0 komentarzy
Funkcja trackback/Funkcja pingback