Prawdopodobnie dziwnie to zabrzmi ale tak bardzo mi niedobrze jak się muszę namęczyć na zawodach. 5 km Parkrunu było mordęgą. Oczywistym jest, że w momencie przekroczenia linii mety z zadowalajacym wynikiem, nastawienie zmienia się o 180 stopni. ;) Tak było w ostatnią sobotę.
Tydzień zaczął się osmioma kilometrami tu i tam, po czym nastąpiły przyspieszenia, z którymi trafiłem akurat na górki w lesie. Jakoś tak wychodziło, że szybkie kawałki były pod górę, a wolne na zbiegach. Trochę nie dawałem rady ale jak wiadomo góral ze mnie żaden. ;) Generalnie w tym tygodniu bieganko było spokojne. Muszę się mocniej skupić na poszczególnych elementach treningu. Trzeba w tym tygodniu na szybszych odcinkach dorzucić do pieca żeby trochę popiekło w kroku. ;) No pain no gain.
Najciekawszym wydarzeniem tygodnia był oczywiście start w Gdyńskim Parkrun’ie. Nie wiedziałem, że co tydzień bierze w nim udział ponad setka ludzi. Bardzo sympatyczne towarzystwo. Lekkie rozbieganie, trochę wymachów tym i owym, kilka przyspieszeń i czuć było gorąco w środku. Słoneczko zaczęło mocno operować i ogólnie zrobiło się za ciepło. Lato idzie (!) mimo, że w TV ciągle powtarzają „Winter is coming„. ;)
Z uwagi na długość dystansu chciałem od razu zacząć mocno, poniżej 4:30. Zaskoczyłem sam siebie ustalając tempo w okolicach 4:08’/km. Złapałem się grupki i biegłem zaraz za nimi. Po pierwszym kilometrze pytali się siebie o tempo i na odpowiedź 4:10 stwierdzili, że „ok, to jedziemy tak cały czas”. Pomyślałem, że to fajna okazja by się ich trzymać. Sapałem właściwie od pierwszego kilometra. ;) Było ze mną źle ale trzymałem tempo i rozmyślałem co będzie na końcu. W głowie miałem pesymistyczne rozważania, które taki tak mnie satysfakcjonowały. Cały bieg to walka ze samym sobą. Cały czas trzymałem się tej grupki. Czasami mi uciekała. Wtedy mimo braku tchu przyspieszałem i ją doganiałem. Sam sobie tym zaimponowałem. ;) Po 4 km cieszyłem się w duchu na wynik i odliczałem ostatnie metry. Nogi osłabły, piec się przegrzał i nie miałem już z czego biec. Mimo tego utrzymałem tempo klepiąc glebę i po 20:46 zameldowałem się na mecie. Frajda 110%. ;)
W niedzielę spokojne rozbieganko – 15 km. Skręciłem w nową, leśną uliczkę i trafiłem na kapitalną trasę. Na następne rozbieganie od razu uderzam w to miejsce i może wtedy podsumuje przewyższenia jakie tam występują. Górki nie są może mega wielkie ale praktycznie nie ma odcinków żeby było płasko. Świetne miejsce dla takiego asfaltowego mieszczucha jak ja! :)
0 komentarzy
Funkcja trackback/Funkcja pingback