To był bardzo ciekawy tydzień. Początek tygodnia nieco strachliwy przez bolącą nogę. W miarę upływu czasu (mimo chęci oszczędzania się) dorzucałem lekko do pieca i zacząłem realizować normalne treningi. Finalnie udało się bardzo fajnie zrealizować tydzień treningowy.
Wtorek rozpoczął zmagania tygodniowe. Ze względu na niepewne samopoczucie uciąłem szybką część treningu. Zrobiłem właściwie luźne bieganko – 12 km, HRavg=143 bpm. Na siódmym kilometrze mocniejszy ból w kolanie. Udało się to po dłuższej chwili rozbiegać ale sytuacja dała mi do myślenia. Wtedy zdecydowałem że nie zrobię całego treningu. Po 10-ciu km zrobiłem 3 lekkie przyspieszenia i doznałem lekkiej załamki bo czułem kontuzję aż nadto wyraźnie.
Środa minęła pod znakiem masażu i tragicznej pływalni. :~)
Kolejny trening biegowy również nie był zrealizowany w 100%. Również padłem na przyspieszeniach. Zaczęło mnie boleć bardziej po lewej stronie, tj. centralnie nad rzepką. Tak jakby druga głowa tej samej nogi dała o sobie znać. Większość treningu poszła zadziwiająco przyjemnie. Dopiero na przyspieszeniach ostre kłucie i dałem sobie spokój. Zacząłem jednak odczuwać pozytywne działanie rolowania mięśni po rozciąganiu. Na chwilę obecną wygląda to tak: trening – rozciąganie (10-15 min) – rolka (ok. 10 minut). Także po treningu muszę jeszcze zarezerwować z 20 minut aby w kolejnym dniu móc przystąpić do dalszych zmagań.
W piątek strach był jeszcze większy… i zupełnie niepotrzebny. Po pierwsze byłem sceptyczny co do treningu na kolejny dzień po czwartkowym kłuciu. Po drugie, tym razem miały być nieco szybsze tempa przez dłuższy czas. Nie wiedziałem co się stanie, a nie chciałem ryzykować. Okazało się jednak, że przy stopniowym zwiększaniu prędkości nic złego się nie dzieje. Wręcz odwrotnie. To był pierwszy trening zrealizowany w 100% i to z uśmiechem na twarzy… no prawie. ;-) Po 3 km rozgrzewki, ćwiczeniach i paru lekkich przyspieszeniach zrobiłem kolejno: 4 km (5:30) + 3 km (5:20) + 2 km (5:10) + 1 km (5:00), a w przerwach między tymi odcinkami było 400 m truchtu. Prędkości wychodziły zgodnie z planem, tętno trzymane w ryzach, noga nie bolała.
W sobotę jednak czułem że dzień wcześniej był mocny trening. Był to jednak ból przyjemny, ból zmęczonych mięśni, ból który zawsze można rozbiegać. Dałem sobie dzień przerwy, szczególnie dlatego, że dzień miał obfitować w ciekawe wydarzenia… ale nie o tym jest ten blog.
Myślałem sobie czy czasem nie zrezygnować z długiego wybiegania w niedzielę. Miałem w planach wypad do Experymentu w Gdyni i ogólnie jakoś mi się nie chciało. Gdzieś w głowie jednak siedziało zaniepokojenie nogą. Chcę wystartować w tym cholernym półmaratonie, a nie kuśtykać gdy inni będą biegli. Ze względu na to jak poszły przygotowania nie nastawiam się już na jakiś magiczny czas ale postaram się być zadowolony. ;) Wracając do niedzieli… wyjazd do Experymentu zrodził pomysł żeby zabrać ze sobą ciuchy na zmianę i wrócić z buta. Od razu zachciało mi się zrealizować jednostkę treningową. Skoro był plan, to łatwo było go wprowadzić w życie. 2h chodzenia za dziećmi po szklanej hali (w tym 10 sekundowa sesja na bieżni z oporem, po której 15 minut coś mnie bolało przy pachwinie) i można było zaczerpnąć świeżego-miejskiego powietrza. ;)
To był świetny powrót. Męczyłem się okrutnie. Górki w tych naszych lasach są miażdżące. Myślałem że do domu wyjdzie mi jakieś 20 km i z uwagi na konkretne premie górskie nie będę biegał zaplanowanych 25 km, tylko nieco się oszczędzę. Nie wyszło! :D Kluczyłem, skręcałem, zawracałem, było fajnie. Wyszło 25,4 km. Cały tydzień zamknął się z przebiegiem 67 km. Było ciężko i boleśnie. Zostały 2 tygodnie do startu. Trzeba będzie niedługo nieco zluzować i się odświeżyć w kroku ;) i kolanie.
Tytułowe zdjęcie pochodzi ze strony unsplash.com.
„Believe in yourself. If you don’t, then no one else will have a reason to.”
John Di Lemme
0 komentarzy