Szkółka Swimnights była fajna. Wszystko było fajnie. No może oprócz tego, że niewiele z tych fajności przyjmowałem do siebie, bo u mnie nic nie było fajne.
Tydzień rozpoczął się dość oryginalnie. Pomijając poniedziałkowy trening (spokojne 16 km) okazało się że mam grypę żołądkową. Ta zaatakowała we wtorek rano. Cóż, zgon na miejscu. Każdy kto to przeżył wie o czym mówię. Plus był taki, że wreszcie zająłem się tematem brzucha, który boli mnie od miesięcy po prawie każdym posiłku… a w trakcie zawodów boli bardzo dotkliwie. Wracając do historyjki. Wtorek – grypa. Środa – dzień na odzyskanie formy. Czwartek – głodówka.
W środę starałem się powoli nadrabiać stracone kilogramy. Organizm jednak był wciąż nieco rozstrojony i trzeba było uważać. Chcąc zrealizować plan treningowy wybrałem się na dość mocny trening późnym popołudniem. Jakież było moje zdziwienie gdy przy akcencie (przez 30 minut tempa 4:30 i 5:00 na zmianę) moje serduszko dojechało do 180 uderzeń na minutę. To okolice mojego HR max. :( Trening został zrealizowany w 100% według planu co mnie cieszy, jednak organizm musiał dostać trochę po tyłku. Po treningu był czas już tylko na jeden konkretny posiłek i… rozpoczęła się 22-godzinna głodówka.
Czwartek to dalej walka z bólem brzucha. Tym razem z głodu. Na godzinę 16:30 miałem umówioną gastroskopię. Kolejne cudowne doznania w tym tygodniu. Ponownie napiszę, że jeśli ktoś miał ten zabieg, to nie będę silił się na opisy. Jak ktoś nie miał, to polecam. ;) ;P Spieszyłem się nieco, a w ciągu 30 minut przyjmowania pacjentów (od 16:00) lekarz złapał 30-minutową obsuwę. Także zostałem przyjęty dopiero o 17:00. Nie tak powinno się umawiać pacjentów drogi Stermedzie w Wejherowie. Po badaniu, szybki transport do domu, pożywny posiłek i dalej w trasę na tytułową szkółkę Sailfish.
Miałem taki niecny plany, że w związku z ogólnym osłabieniem organizmu szepnę słówko tu i tam, żeby uważali na mnie. Nie myślałem jednak, że to taka duża impreza. Nie było z kim gadać. W wodzie byli ratownicy, deski, skutery, bojki, wszystko na miejscu. Zakasałem więc rękawy od wypożyczonej pianki (chciałem spróbować wyższego modelu) i stanąłem razem z grupą ponad 100 innych pływaków. Krótkie wprowadzenie i kółko testowe, które miało pomóc w podziale na 3 grupy zawodników. Jak zobaczyłem jakie kółko mam zrobić, to se pomyślałem że już po mnie. Na szczęście było płytko i co jakiś czas się zatrzymywałem. Pilnowałem by dopłynąć gdzieś na końcu, by być przyporządkowanym do najsłabszej grupy. Wyszedłem z wody drugi od końca. :P
Nie będę opisywał wszystkiego co się działo ale uczestnictwo w tych zajęciach było świetną decyzją. Zapisuje się na następną edycję, bo wiedza jak i (przede wszystkim) doświadczenie zdobyte poprzez ciosy nogami w moją głowę jest nie do przecenienia. Gdy przeszedłem z basenu na wody otwarte stwierdziłem, że to „zupełnie inne pływanie”. Tak było. Gdy z pływania w wodach otwartych, do którego jeszcze się nie przyzwyczaiłem, przeszedłem do pływania w grupie, stwierdzam, że to z pływaniem ma niewiele wspólnego. ;) Polecam każdemu spróbować!
Na koniec szkółki odbyły się małe zawody na 950 i 1900 metrów. Zrobiłem z trudem jedno kółko 950 m. Czas w okolicach 22 minut. To mi dodało bardzo dużo pewności siebie. Teraz wiem, że jeżeli będę dalej ćwiczył pływanie, to zmieszczę się w 25-minutowym limicie na Sprincie HTG. :)
0 komentarzy