Niedziela to taki dzień, w którym jest więcej czasu. Można podsumować tydzień i zaplanować kolejny. Nie inaczej jest u mnie. Tydzień zamknął się kilometrażem w wysokości 41,46. Cztery biegi i jedna (chyba ostatnia, bo roczny karnet mam do poniedziałku) wizyta na siłowni. 3731 spalonych kalorii na treningach. Cel na ten miesiąc to 15 tys. kcal. W 3 wrześniowe tygodnie zostało zrealizowane 78% celu :) Powinno się udać.
Wczoraj na porannym biegu pojawiła się niestety dziwna przypadłość. Ostatnio czuję w łydkach dziwne mrowienie. Jakby bóle reumatyczne, qwa nie wiem co to. W związku ze zrzuceniem kilku kg mój wiek metaboliczny poszedł w dół, a tu takie jaja ;-) W efekcie owych bóli, miałem bardzo twarde i napięte łydki podczas ostatniego treningu (akurat na tą przypadłość skarżył się również Mateusz z naszej ekipy – miał to na poniedziałkowym treningu po zawodach :) ). Tym razem biegnąc HR<140 osiągałem tempa rzędu 7:00’/km albo gorzej i mocno demotywujący ból. Dychę zrobiłem, bo nie uważam, by to był ból mogący prowadzić do kontuzji przy jednym biegu. Coś jednak trzeba było zaradzić. W ciągu dnia musiałem zająć się moimi chłopakami więc wizyta u masażystki odpadła. Zdecydowałem się na działanie własnymi metodami.
Niedawno, u Arvinda na blogu czytałem o jego sposobie na rozbicie nóg. Zamiast wałka za parę stów, użył on plastikowej butelki. Pełnej, najlepiej czegoś gazowanego aby butla była twarda. W moim przypadku trafiło się na 2-litrową Coca Colę :) Oczywiście aby to działało, butla musi być pełna w związku z czym w domu zabroniłem jej otwierania. Taki trening silnej woli dla wszystkich :P O co chodzi z rozbijaniem mięcha? Najlepiej przedstawi to filmik z Arvindem w roli głównej. Ja powiem tylko jedno: bolało!
Zobaczymy czy bóle jeszcze się pojawią, a na jakiś masażyk tak czy tak trzeba się będzie wybrać.
0 komentarzy