Triathlon Gdańsk – olimpijka, czyli dużo pływania :P

Start na niefajnym dystansie (bo stosunkowo dużo pływania :P), w niepełnym zdrowiu (bo P1000J ;)) ale za to blisko domu. Argument za był wystarczający by spróbować.

Do tego startu podchodziłem bardzo ostrożnie. Kolano po feralnym ultramaratonie nie doszło jeszcze do siebie, ba!, te słowa piszę po ponad 2 tygodniach po Triathlon Gdańsk i kolano nadal dokucza. Na dodatek powiem, że ostatnie półtorej tygodnia w ogóle nie wsiadałem na rower, bo byłem na urlopie. Powrót z wakacji i od razu trening na bajku = po 25′ znowu poczułem ból w kolanie. Dupa!

Wracając jednak do startu. Niewiele czasu minęło od momentu gdy minąłem metę, a już tak wiele zapomniałem z tego co się działo. To znaczy, że urlop się udał. ;)

Coś tam jednak pamiętam ale żeby nie zaczynać od tyłka strony (bo najbardziej pamiętam świetny bieg ;)), zacznę jednak od dnia poprzedzającego zawody.

Odprawa

Pierwszy raz nie byłem na całej odprawie. W sumie nie wiem czemu. Stałem na molo z rowerem i słuchałem o czym opowiadają ze sceny na plaży. Zaczęło się robić nudno, więc poszedłem odstawić rower. Myślałem, że posłucham odprawy z drogi do mojego wieszaka ale po 70 kilometrach ;) chodu przez strefę z rowerami dźwięk spikera zanikł. Trochę potem czułem się nieswojo i na przyszłość jednak będę chodził na te odprawy, by słuchać teoretycznie „tego co zawsze”.

Dzień przed startem rozmawiałem jeszcze z Markiem, który to stwierdził, że pływanie będzie ciekawe. Chodziło oczywiście o falę. Podchodziłem do tego luźno aczkolwiek Marek pływa lepiej ode mnie, więc jak on mówi takie rzeczy…. to trzeba będzie uzbroić się w dodatkowe przyrządy. Jak widać na poniższym zdjęciu, do zawodów przystąpiłem nadzwyczaj ostrożnie. ;)

START

Rolling start był zrobiony mądrzej niż w Sierakowie. Pro na raz wskoczyli do wody a dopiero amatorzy startowali „rollingiem”. Wystartowałem strasznie powoli. Wlokłem nogę za nogą powoli zanurzając się w wodzie. Na zdjęciach ze startujących 8 osób jestem na samym końcu aczkolwiek nawet jak bym się spiął i wystartował mocno to też był bym ostatni.

W pierwszej sekundzie poniższego filmu widać zresztą jak bardzo zamulam. :P

Na raz startowało 8 osób. Ja byłem ustawiony zupełnie z prawej strony. Żeby wbiec do wody, po przebiegnięciu przez barierki musiałem skręcić w lewo, ominąć bramę i dopiero skierować się w stronę wody. Myślę, że jakby startowało po 6 osób na gwizdek, to wyglądałoby to dużo rozsądniej.

Swim

Rolling rollingiem, a cały czas płynąłem w tłoku. To chyba był taki sztuczny tłok ale na szczęście niczego mi nie ukradli. W sensie ani tri-gaci, ani pianki, ani nawet nie zerwali mi czepka czy okularków z głowy.

Nie wiem z czego to wynikało ale przez całe 1500m była co chwila lekka walka i przepychanie. Widać było, że nikt nie chce się szarpać ale jakoś tak wychodziło, że płynęliśmy blisko siebie i wszyscy „inni” myśleli że ci drudzy „inni” odbiją nieco w bok, by zrobić nieco przestrzeni. ;)

Suma sumarum było klawo. :P Po 1200-1300m (tak jak w Sierakowie) nagle pojawiła mi się wielka kropla wody w okularze, co doprowadzało mnie do mega irytacji. Tak jak w Sierakowie zatrzymałem się na parę sekund by to naprawić. Nie wiem o co biega. Czy mi się tak gałcuny pocą (to pewnie dlatego, że tak szybko płynę) czy ki ch…

W temacie „szybkiego pływania”, to tylko mi się oczywiście wydawało, bo z wody wyszedłem po ponad 30 minutach. :P

Na tytułowej fotce (przy okazji dziękuje Maćkowi za jej zrobienie) widać uśmiech na mojej twarzy. Zapewne było to przed spojrzeniem na zegarek. ;)

T1

Biegłem i biegłem i biegłem i biegłem… i inni też biegli i biegli. Miarki nie miałem ale podejrzewam, że stara strefa zmian Ironmana wzdłuż Skweru vs. strefa zmian w Gdańsku to jak porównać klasę Optimist do Titanica. ;) #JustKidding

W T1 wyprzedzałem. Fajnie, bo nie wyszedłem mega zmordowany z tej mordowni… znaczy wody. Długi dobieg do belki leciałem w butach, a jakże. Takie mam doświadczenie już w bieganiu w butach kolarskich, że na niezbyt szerokiej alejce również wyprzedzałem innych zawodników. ;)

Bike

Było fajosko! Przez pierwsze 18 minut. Potem ból kolana. Zasadniczo ten ból nie przeszkadzał jakoś super bardzo jeśli chodzi o pedałowanie. Na pewno cisnąłem nieco lżej jak gdyby nie było bólu. Większym problemem (tak jak i na ultramaratonie) okazał się ból czterech liter i podjazdy. Brak możliwości wstawania na pedały jest gupi i słaby! ;)

Prędkości były spoko. Jechałem swoje i wychodziło to bardzo fajnie. Po nawrotce zaczęły się jakieś pociągi i trochę pokrzyczałem sobie na współtowarzyszy niedoli. Trochę szeryf byłem ale ciiii. Po paru minutach bardzo szarpanego tempa jakoś udało się odskoczyć… a może to te pare osób jakoś się rozjechało. Wielkiego draftingu nie był ale już bałem się co będzie na drugim kółku.

Aha i jeszcze jedno jeśli chodzi o pierwsze okrążenie. Organizator cały czas przestrzegał nas przed jazdą w tunelu. Myślałem że przegina… ale nie. Jazda tam była bardzo niebezpieczna. Po zawodach dopiero dowiedziałem się, że pierwotnie trasa miała być jednokierunkowa i do dyspozycji zawodników miały być obie nitki tunelu. Tak się nie stało i podczas wyprzedzania w tunelu prawie srałem pod siebie ze strachu jadąc prawie środkiem jazdni 50-60 na godzinę… z górki of course. ;)

Czemu wyprzedzałem na skrajni swojego pasa ruchu? Bo towarzystwo kolarskie nie kuma, że gdy jedzie się samemu po pasie to należy jechać prawą stroną. Bo przecież za 3 kilometry będzie wyprzedzał tego gościa co go goni, więc już zjedzie sobie na środek pasa… no na taki lewy środek. K$#@a.

Na drugim kółku już nie było tak kolorowo jeśli chodzi o prędkości aczkolwiek gremlin pokazywał gorsze dane niż zobaczyłem finalnie na wynikach od organizatora. Jak widać poniżej zarówno TAM jak i Z POWROTEM zwolniłem tylko o 1 km/h. ;)

Przez większość zawodów miałem mega zajawkę ale na powrocie z drugiego kółka puściły mi nerwy. Nagle dogoniło mnie kilka osób i znalazłem się w środku grupy. Nie chciałem jechać jak parówa, a ziomki jechały dwoma rzędami. Wydarłem się wreszcie czy „lewa strona wyprzedza czy stoi”. No to lewa strona zjechała na prawo, by stworzyć jeden ciąg lokomotywy z wagonikami.

Zjechałem na lewo i ich wyprzedziłem. Trochę zaczęło palić w udach. Długo nie pojechałem z przodu i znowu znalazłem się w grupie. Nie miałem siły znowu uderzać do przodu, więc zawołałem paru osób „co tu qwa robią” jednak ćwiczone tygodniami skamieniały miny nie odpowiedziały ani słowem. #MistrzowiePokerFace

W tym momencie ch%#$@ mnie strzelił i nacisnąłem klamki hamulca. Parówy odjechały na  30-40 metrów. Daleko ale nie chciałem mieć z takimi cieciami do czynienia. Zapisałem sobie nawet numery dwóch typów z tyłu stawki ale szkoda mi nawet je przytaczać. Po paru minutach grupa była już ze 150m przede mną. Że tak powiem „ładnie cisnęli”. :/

Wtedy nadjechał motor, pogadał z nimi i nagle grupa się rozeszła. Kilka minut później kilka parów było już za mną. To drugi raz gdy zderzyłem się z tak rażącym i celowym draftingiem (pierwszy raz był na IM rok temu gdy jechały dwie parówy na przodzie swojej, siwej strefy czasowej). Na pohybel!

Sprawdziłem po zawodach czasy tych dwóch zapamiętanych numerów… bike split mieli gorszy od mojego. :P

Jeśli chodzi o moje zawody, to końcówkę jechałem już bardzo wolno. By dopełnić standardu wypiąłem się z butów ze 2 km przed belką… ot tak by zdążyć. ;)

Tempo i czas na rowerze było bardzo fajne aczkolwiek trasa była prosta, więc nie wiem czy można to jakośkolwiek przekładać na to co będzie na 90 km IM Gdynia. W Gdańsku było parę górek ale poza nimi nigdzie nie trzeba było zwalniać (poza nawrotką of course ;)).

T2

Biegłem i biegłem…. ;) Tym razem wygodniej bo bez butów. I znowu wyprzedzałem ludzi podczas biegu. Raczej na to nie zwracam uwagi ale tutaj ilość wyprzedzanych osób była po prostu spora, a po drugie różnica temp była bardzo znaczna. Nie żebym na rowerze nie wyprzedzał ale jakoś miło się robiło gdy w T2 potrafiłem machnąć 5-10 osób podczas samego biegu.

Run

Bieg był fantastyczny. Zacząłem dość mocno i gdy tętno wskoczyło na wyższy poziom oraz zrobiło się cieplej… utrzymałem wysiłek. Może to zasługa nieskatowania się na rowerze (przez kolano), a może po prostu dyspozycja dnia. Nie wiem ale bardzo chciałbym powtórzyć to w Gdyni.

Przed zawodami myślałem sporo o biegu. Myśli me ciągle wracały do startu w Starogardzie Gdańskim gdzie postanowiłem zajechać się na rowerze i pobić rekord w biegu… O ile na rowerze był konkret, o tyle na biegu byłem max zbombiony. Dość powiedzieć, że tempo na 10 km w Gdańsku było szybsze niż na 5 km z hakiem w Starogardzie. ;)

Cel na bieg został osiągnięty. Nie chodziło nawet o sam czas czy tempo. Chodziło o nastawienie metalne i wytrzymanie pewnego (określonego samopoczuciem, a nie tętnem) poziomu wysiłku. Była wola walki i ciągła zajawka, więc mimo dyskomfortu czas mijął względnie szybko.

Meta

Na 1-1,5 km przed metą wyprzedziło mnie trzech gości. Co ciekawe do tej pory raczej nikt mnie nie wyprzedzał (poza Kubą Rucińskim :P ale to inna liga). Trochę mnie to zesmuciło, bo zaraz meta, a ja teraz spadam o 3 oczka w dół. Nie odpuściłem i zrewanżowałem się jednemu gościowi z owej trójki. Tuż przed metą dogoniłem jeszcze jakiegoś innego zawodnika i zagraliśmy w grę. :P

Zrównałem się z nim i wyszedłem o krok w przód. On krzyknął „oooo ty!” :) i zaczął przyspieszać. Co 2 kroki wchodziliśmy na coraz wyższe tempo, a mi wydawało się, że mam wszystko pod kontrolą. Co ziom przyspieszał, to ja odpowiadałem i wychodziłem pół kroku w przód.

Finalnie przestałem kontrolować tempo, bo skończyły mi się biegi w skrzyni. ;) Został tylko guzik „ignition” i odpaliłem w przód. Finisz wygrałem o kilka dobrych metrów, a na mecie padłem na cycki. ;)

To były świetne zawody. Po rowerze gdy kalkulowałem co muszę pobiec by złamać 2:30 wychodziło mi, że trzeba biec po 4:30. Wydawało mi się to strasznie szybko i w ogóle poziom 2:30 na olimpijce wydał mi się jakiś ultra ciężki do osiągnięcia.

Finalnie zatrzymałem zegar na 2:27.36 co jest oczywiście moim nowym rekordem życiowym na tym dystansie. Swoją drogą, startowałem dopiero drugi raz na olimpijce. :P

Z uwagi na lokalizację zawodów za rok pewnie wrócę do Gdańska aczkolwiek najpierw upewnię się dwa razy czy trasa rowerowa jest bezpieczna. W tunelu zdarzył się wypadek (a może i wypadki) i mam nadzieję, że da to do zrozumienia organizatorowi, by zmienić ten element trasy.

Pozdro!

Podobne artykuły…

Garmin FR 745 – recenzja

Garmin FR 745 – recenzja

Lekki, wszystkomający, matowy, ładnie wyglądający - tak najkrócej można opisać nowy model serii 7xx od Garmina....

Obóz biegowo-oddechowy u Jagody – edycja letnia

Obóz biegowo-oddechowy u Jagody – edycja letnia

Po raz kolejny (po edycji zimowej) gościłem u Maćka vel Jagody na obozie biegowo-oddechowym. Prawdę powiedziawszy jechałem tam bardziej towarzystko niż sportowo, a przy okazji zaliczyłem małe bieganie po górach ;) Po więcej zapraszam na youtube’a.

0 komentarzy