Otóż tydzień wypoczywania chciałem zrealizować poprzez przeprowadzenie 8 lekkich treningów. ;-) ;-) ;-) Wyszło inaczej. Luźniej. ;)
W poniedziałek rano bujnąłem się na pływalnię. Okazało się (i informowano mnie o tym wcześniej, czyli „kto nie ma w głowie ten ma w nogach”), że pływalnia jest od poniedziałku, przez miesiąc czasu, nieczynna. Wróciłem zatem posłusznie do domu i plan na zrobienie 4 x basen i 4 x rower od poniedziałku do czwartku odszedł w niepamięć. W związku z tym rozpocząłem dłuższy opierdziel. Nie ruszałem się specjalnie od niedzieli po Nocnym Biegu Świętojańskim to środy. Dopiero w czwartek ruszyłem się rowerkiem i po pracy wróciłem na kołach do domu.
W piątek zakończenie roku szkolnego i związane z tym ceremonie. :) Przy okazji dnia wolnego dokonałem długo wyczekiwanego zakupu pianki do pływania. Uśmiech rozszerzył się od ucha do ucha. :) Sobota zamknęła się w 100 km na rowerze. Mieliśmy w planach familijny wypad nad stawek, na grilla. Rano musiałem jechać do pracy, więc uknułem planik, że familia pojedzie sobie szybciej autem, a ja dojadę rowerkiem. Po pracy SKM do Gdańska Głównego i 42 km do miejsca przeznaczenia. Kręciło się jakoś ciężko ale teraz już wiem dlaczego. ;)
Z powrotem trasę rozpocząłem małym skrótem (o jakieś 2 km ;) ), a później szło jakby z górki, hehe. ;) Kilometry szły bardzo szybko i zamiast dwóch godzin trasę przejechałem w półtorej i… pojechałem dalej. W SKM wpakowałem się dopiero w Sopocie, a później z Cisowej jeszcze musiałem pokręcić korbą do Rumi. Łącznie wyszła równiutka setka. W sumie to tyle na rowerku nigdy nie przejechałem jednego dnia. Jeszcze dzisiaj odczuwam zmęczenie materiału. ;)
W niedzielę rano pakowanko i czas na odwiedziny mamy. Przy okazji mogłem w doborowym, rodzinnym towarzystwie wypróbować piankę. :) Super sprawa, bo samemu nie byłoby tak miło i fajnie. Pewnie bym też się mega krępował.
Także przez 30-40 minut potopiłem się (choć właściwie większość czasu to stałem przy pomoście i delektowałem się ciepłotą wody przez neopren :) ) i tyle. Dużo wody w Wiśle upłynie nim zacznę bez paniki pływać w wodach otwartych. Po pierwsze kwestia ogarnięcia się gdy łeb w wodzie, a w wodzie nic tylko ciemność. Druga sprawa to nawigacja. Gdy pływałem, to miałem super punkt odniesienia w postaci pomostu w kształcie litery U. Wystarczyło przepłynąć 50 metrów gdy się zatrzymywałem i stwierdzałem, że płynąłem 45 stopni w innym kierunku niż zamierzałem. W ten sposób to zamiast 750 m trzeba będzie chyba ponad 1 km wypływać. Po tym „moczeniu” zamiast nabrać pewności, zupełnie straciłem nadzieję na wyrobienie się w limicie pływania na sprincie HTG. :/
Jak to mawiają: walka trwa.
0 komentarzy
Funkcja trackback/Funkcja pingback