Czy można przeżyć swój pierwszy raz, trzy razy… w 30 minut? Można. Zapraszam do lektury, a na deser jest film.
1. Moc
Sobota rano. W Trójmieście pojawiła się zima. Przyszła z przytupem, przez jedną noc, w pięknej formie. Po przebudzeniu, każdy spoglądając przez okno zobaczył wszystko pod białym puchem… a właściwie nie zobaczył niczego, tylko biały puch ;) Zero chlapy, breji i tym podobnych ochydztw. Niektórzy mogli narzekać na brak odśnieżonych chodników ale cóż, świat dopiero budził się do życia. Zjadłem lekkie śniadanie i wyruszyłem z zamiarem zrobienia crossu w lesie. Do lasu było lekko. Trochę po nieruszonym śniegu na chodniku, trochę po asfalcie/ulicy, a miejscami właściciele domków już wyruszyli z łopatami i odsłaniał się lód. Ruszając się w kierunku leśnych ścieżek mijałem gospodarstwa domowe, a w nich psy patrzące na mnie inaczej niż zazwyczaj. Dziwiły się, że ktokolwiek kieruje się w tą stronę, do tego biegnąc. Dobiegłem do ściany lasu, a tam oczywiście nic nie ruszone. Myślałem że do chaty leśniczego chociaż jakiś samochód się przedzierał ale nic z tych rzeczy. Upatrzyłem sobie jednak pętlę do crossu, ok. 2 km pod górę więc nie było rady. Wio! To był mój pierwszy raz w biegu przez tak wysoki i dziewiczy śnieg.
2. Brak mocy
Ciągły bieg skipem „A” to była mordownia ale starałem się powolutku przemieszczać się do przodu w zadanym tętnem. Tak długo czekałem na miękki śnieg i przekonałem się, że miękkie podłoże to nie tylko lżejsze uderzenia o glebę ale też gorsze odbicie się z nogi. Część energii idzie na wbicie śniegu w dół, a w tym przypadku jeszcze jest poślizg. Myślałem o wszystkich innych znanych trasach po lesie, które wyglądały dokładnie tak samo ale były tak mocno górzyste. Robiło się coraz bardziej stromo i wreszcie nie mogłem utrzymać tętna w ryzach. Irytacja, demotywacja i wkurwienie. Psy miały rację. To był mój pierwszy raz gdy z własnego lenistwa (choć można to nazwać niewydolnością organizmu ;) ) zawróciłem z trasy, by wybrać coś lżejszego. Zawróciłem i myślałem czy skręcić w lżejszy las czy wybiec na miasto. W sumie to jeden pies (ehhh znowu ten pies ;) ) skoro podłoże jest takie samo. Tylko górek szkoda.
3. Moc z zewnątrz
Zbiegłem z góry może 500 metrów i zobaczyłem kolejnego śmiałka biegnącego pod górę. Wymieniliśmy parę krótkich zdań, po czym powiedziałem, że „ja tą górę dzisiaj odpuszczam”. W odpowiedzi usłyszałem „co? jak? dawaj za mną!”. Dostałem kolejną szansę na uratowanie choć resztki własnego honoru i sumienia ;) Wiedziałem, że będzie jeszcze gorzej, bo straciłem trochę wysokości, a zbiegając bynajmniej nie podsuszyłem stroju. Polecieliśmy razem do góry. Miałem trzymać tętno w ryzach do 140 bpm. Wszak ta górka miała być tylko rozgrzewką. Normalnie biegam ją baaardzo wolno, nawet do 8-9 min/km. Tym razem czasami nawet szliśmy. Tętno latało między 160, a 180. Taka sytuacja, taka rozgrzewka. Domyśliłem się, że trochę spaliłem trening, co wyszło później. To był mój pierwszy raz gdy ktoś zmotywował mnie tak na treningu. W zasadzie również pierwszy raz biegłem z kimkolwiek na treningu. Łukasz był mocniejszy ode mnie. Nie trzeba było długo się zastanawiać, by się domyślić. Pogadaliśmy, pobiegaliśmy, a na górce rozdzieliliśmy się. Nie chciałem go hamować ;) Byłem na pętli. Wiedziałem co mam robić i choćby skały srały, to musiałem dokończyć plan na ten dzień.
To był trudny trening. Nie do końca udany, patrząc na plan ale nie zawsze wychodzi tak jak się chce. Siły biegowej mi raczej przez to nie ubyło ;), a jak jeszcze kilka razy trafię takie coś, to wyjdzie na plus podczas zawodów. A właściwie na minus w sekundach ;)
Treningi ustawiłem tak, by jak najwięcej biegać przy świetle słonecznym. Dlatego też weekend był mocno obstawiony. W niedzielę również trzeba było się wybrać do lasu ale tym razem, to było już zupełnie inne bieganie.
Co prawda po siedmiu kilometrach udało się dobiec do miejsca gdzie świat się kończy, a za nim jest świeża, nieubita, biała kołderka ale wbiłem w ten teren tylko na ok. 2 km. Ubity śnieg ma jednak to do siebie, że jest bardziej śliski niż świeży, więc trzeba było uważać. Trochę pojeździłem. Na do widzenia wrzucam filmik z soboty. Niestety jest lekko okrojony, bo przypadkowo usunąłem klip z telefonu. Fajnie widać w Slo-mo jak lewa noga ucieka w tył przed spotkaniem z podłożem. Cóż za strata energii ;)
0 komentarzy